Ks. Franciszek Blachnicki: Miłość niedająca się wyrazić

Czymże jest liturgia dzisiejsza, liturgia Wielkiego Czwartku, jak nie wielkim wysiłkiem podjętym dla zbliżenia nam tej prawdy, że On do końca nas umiłował. Czymże jest cała liturgia Triduum Paschalnego, jeżeli nie wielką próbą zbliżenia nam przy pomocy symboli, przy pomocy Słowa Bożego, przy pomocy śpiewów, tej samej prawdy, że On umiłowawszy nas na świecie, umiłował nas do końca.

 

 

Do końca chyba nie w znaczeniu tylko czasowym, chyba tak to trzeba rozumieć, jak te słowa wypisane w Mogile nad cudownym wizerunkiem Chrystusa ukrzyżowanego: Caritas sine modo – Miłość niedająca się wyrazić, opisać, niemająca niczego, do czego by ją można porównać, niewyrażalna, Miłość, która posunęła się do końca granic swoich możliwości. Czy pojmujemy chociaż trochę z tej rzeczywistości, jaką jest miłość Boga względem nas? Czy zdolni jesteśmy pojąć? Czy jest to dla nas rzeczywistość ostateczna, która jedynie się liczy, od której wszystko zależy, bez której nasze życie nie miałoby żadnego sensu – w tym znaczeniu rzeczywistość ostateczna, ostatnia?


Gdybyśmy chociaż trochę mogli poznać z tej rzeczywistości miłości Boga względem nas, to jej poznanie przemieniłoby nas zupełnie. To poznanie wyzwoliłoby nas ku naszej przemianie. Nic poza tym nas nie zdoła przemienić, żaden nasz wysiłek, żadna asceza, żadne postanowienia naszej woli. Jedynie poznanie miłości Boga względem nas może nas totalnie przemienić. Gdybyśmy poznali tę rzeczywistość całą naszą zdolnością poznawczą, stałoby się to w nas źródłem szczęścia, tego ostatecznego, do jakiego jesteśmy powołani i do jakiego jesteśmy uzdolnieni. Bo ostatecznie to, co nazywamy szczęściem wiecznym, to nic innego jak pełne poznanie miłości Boga względem nas.


A teraz jest czas, kiedy przy pomocy symboli, przy pomocy różnych doświadczeń staramy się zbliżyć do poznania tej rzeczywistości. Baranek zabity, krew baranka, którą pomazano odrzwia domu, ocalenie od śmierci, ta co roku wspominana w liturgii narodu wybranego Starego Przymierza historia baranka także miała być pomocą do poznania tajemnicy miłości Boga, która zbawia człowieka. Któż jednak mógł przypuszczać, co się kryje za tym znakiem tajemniczym? Stopniowo prorocy starają się uchylić rąbka tej tajemnicy. Prorok Izajasz kreśli nam wizję sługi Jahwe, męża boleści, który prowadzony jest na zabicie: jak baranek cichy nie otwiera ust swoich. A nawet wtedy któż mógł przypuścić, co kryje się za tym słowem proroka? Kiedy przyszedł oczekiwany Mesjasz i kiedy św. Jan Chrzciciel wskazał na Niego słowami: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata”, ludzie słyszący to świadectwo jeszcze niewiele z niego zrozumieli. Dopiero potem, kiedy On rzeczywiście jak baranek został zaprowadzony na śmierć, został zabity i przelał swoją krew, objawia się nam ta tajemnica. W pełni odsłoni nam się ona dopiero kiedyś, chociaż teraz już próbujemy kontemplować ją i śpiewać hymn uwielbienia na cześć Baranka, który został zabity za lud wybrany obmyty we krwi Jego. Jezus Chrystus cały świat obmył z grzechów, obmył każdego z nas i otworzył nam drogę do nowego życia.


Potem zmienia się symbol. W miejsce symbolu baranka właśnie w ten dzisiejszy wieczór wprowadza Jezus Chrystus nowy symbol – symbol jeszcze bardziej prosty w swojej treści, bardziej wskutek tego może trudny do zrozumienia, bo zachodzi większa dysproporcja pomiędzy znakiem a tym, co ma wyrażać. Tym znakiem jest chleb. Zwyczajny chleb, który przeznaczony jest do spożycia, żeby stał się całkowicie własnością tego, który go spożył. Chleb ma być niszczony po to, żeby ten, kto go spożywa, mógł przedłużyć swoje życie. Prosty symbol. Któż zdoła wniknąć w jego głębię? Za tym prostym, niepozornym znakiem kryją się zawrotne perspektywy. A przecież do końca świata ten znak chleba, który jest łamany i spożywany, jest wśród nas znakiem tej samej miłości, która jest czymś ostatecznym, tej miłości, której poznanie będzie naszym szczęściem przez całą wieczność. A teraz jest ona nam dana do poznania, do kontemplowania za pośrednictwem znaku chleba, który wciąż na nowo łamiemy i wciąż na nowo nad tym chlebem wypowiadane są słowa: „To jest Ciało moje, które za was będzie wydane”; i ciągle na nowo spożywamy ten Chleb, spożywamy Chrystusa, który wydał samego siebie, bo do końca nas umiłował.


Czy więcej może nam powiedzieć znak, o którym mówi dzisiejsza Ewangelia: „Wziąwszy prześcieradło, nim się przepasał i nalał wody do miednicy, zaczął umywać uczniom nogi i ocierać prześcieradłem. «Panie, Ty chcesz mi umyć nogi?» «Tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale później to będziesz wiedział»”. Może i do nas odnoszą się słowa: „Ty tego teraz nie rozumiesz, jeszcze w pełni nie rozumiesz, jaka się za tym kryje głębia, jaka rzeczywistość, której nie jesteśmy zdolni ogarnąć”. Bo takie jest prawo, że tylko miłość potrafi poznać miłość. Nasze serce jeszcze nie jest na tyle przepełnione miłością, żeby mogło poznać miłość. Jakaś intuicja, jakieś przeczucie, jakieś pragnienie – to jest wszystko, do czego jesteśmy zdolni, ale jeszcze nie potrafimy ogarnąć naszym sercem rzeczywistości, jaką jest miłość Boga, jaką nam objawił Jezus Chrystus. Te wszystkie znaki, te wszystkie wydarzenia bardzo konkretne ciągle jednak niepokoją naszą myśl, ciągle każą nam krążyć wokół tej rzeczywistości i próbować ją zgłębić, dlatego jesteśmy ciągle jak gdyby pochwyceni przez tę rzeczywistość, nie możemy się od niej oderwać.


Znak chleba, znak baranka, znak umywania nóg i wreszcie znak krzyża, znak Chrystusa przybitego gwoździami do krzyża. Ten znak wzniesiony wśród nas, spotykany przez nas na każdym kroku. On jeszcze nie przemawia do nas w pełni, jeszcze nie wstrząsnął nami do głębi. Ale on nas niepokoi i ciągle do niego wracamy. I wiemy, że ta rzeczywistość ostateczna, która jedynie się liczy, kryje się właśnie pod osłoną tych znaków.

 

Oto dzisiaj kolejne wezwanie, kolejne Triduum Paschalne w naszym życiu. Kolejne wezwanie, żeby przystanąć, zatrzymać się przy tych znakach, spróbować wniknąć w ich treść, podjąć wysiłek kontemplacji po to, żeby dokonał się nowy etap, nowy krok ku przemianie naszego życia, bo im bardziej wnikamy w tajemnicę miłości Chrystusa, tym większa będzie i pełniejsza nasza przemiana. Jeszcze raz powtarzam: Jedyna droga do naszej przemiany to nie wysiłek woli, kiedy my sami chcemy siebie zmienić własną jakąś siłą, energią, ale wysiłek ku kontemplacji, wysiłek wiary, poprzez którą chcemy wniknąć w tę rzeczywistość miłości Boga objawionej w Chrystusie. Ten wysiłek prowadzi nas do prawdziwej, wewnętrznej przemiany, do nawrócenia.

 

Każdy z nas, ufam, stanie kiedyś oko w oko w obliczu miłości Chrystusa. Będzie to taki wstrząs, że już nie pozostanie w nas ani odrobiny miłości własnej, egoizmu. Cała nasza istota przemieni się w jakiś wielki płacz żalu, skruchy, w obliczu miłości Chrystusa Pana. Ta metanoia, ten żal nas gruntownie przemieni, odnowi wewnętrznie. Trwamy w oczekiwaniu na objawienie się tej chwili, a teraz próbujemy wnikać w tę rzeczywistość przy pomocy znaków, które stawia przed nami liturgia, święte misteria liturgiczne.


Za chwilę spróbujemy zbliżyć sobie znak dokonany w Wieczerniku – umywanie nóg. Chrystus, który jest Bogiem, który jest Nauczycielem i Panem, spełnia czynności niewolnika, sługi – umywa nogi swoim uczniom, bo przyszedł po to, żeby służyć i życie oddać. On stawia siebie niżej swoich uczniów. On stawia siebie niżej każdego z nas, bo chce nam służyć i to służyć ceną swego życia, oddać życie, bo tylko za taką cenę możemy zostać uratowani, możemy zostać przemienieni. To, co On czyni, jest równocześnie dla nas przykazaniem: „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem”. Przykazanie nowe nie jest zawarte w słowach, lecz w postawie Chrystusa, w Jego czynie względem nas, a tym czynem jest właśnie oddanie siebie na służbę, oddanie siebie na śmierć krzyżową, wydanie siebie. Dlatego to przykazanie jest zawarte w znaku Eucharystii.


Zwróćmy uwagę na to, że nigdy w swojej tradycji Kościół nie oddzielał od siebie tych dwóch rzeczy: Eucharystii i przykazania miłości – dlatego, że to przykazanie miłości jest zawarte nie tyle w słowach, ile właśnie w tym znaku: „Ciało za was wydane, …abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem”. Umiłowałem was przez to, że wydałem samego siebie, wydałem siebie na krzyżu, oddałem swoje życie. A więc „Ciało za was wydane” to jest sformułowanie przykazania nowego, przykazania miłości, i dlatego nie wolno nam od siebie oddzielać Eucharystii i nowego przykazania. O tyle nam wolno przyjmować Ciało Pańskie, o ile przyjmujemy w tym Ciele za nas wydanym miłość Boga. A przyjmować możemy tylko o tyle, o ile próbujemy przynajmniej na miarę naszych możliwości w tej chwili na tę miłość odpowiedzieć. Inaczej przyjmowanie Ciała Pańskiego nie ma dla nas żadnego znaczenia – to nie jest przyjmowanie jakiejś pigułki, która nas uzdrawia swoją mocą. To jest przyjmowanie miłości, która wydała samą siebie za nas. Tylko o ile my próbujemy odpowiedzieć przez miłość wzajemną, o tyle przyjmujemy, o tyle wchodzimy w komunię, w zjednoczenie z Chrystusem Panem.


I właśnie szczególnie liturgia dzisiejszego wieczoru, liturgia Mszy św. Wieczerzy Pańskiej, chce nam przypomnieć mocno ten nierozdzielny związek między Eucharystią a przykazaniem miłości, i dlatego znakiem dodatkowym, który do nas przemawia w ten wieczór, jest właśnie symbol umywania nóg Apostołom. Wydanie siebie – służba. Trzeba nam przyjąć ten znak jako wezwanie, żebyśmy sobie wzajemnie służyli – „Jeżeli Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wy powinniście sobie nawzajem nogi umywać. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem”. Taki jest sens, taka wymowa tego znaku. Dlatego za chwilę, kiedy jako narzędzie Chrystusa, jako ten, który mocą kapłaństwa Go reprezentuje, uobecniam sprawowanie Eucharystii, powtórzę ten znak, który On uczynił, śpiewać będziemy słowa, które są przypomnieniem słów Chrystusa: „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem”. Wezwanie do wzajemnej służby, do wzajemnego dawania siebie aż do oddania życia. To jest droga, która prowadzi do przyjęcia miłości Chrystusa. Można ją przyjąć tylko wzajemnym dawaniem. Oto jedyna droga, którą warto kroczyć. Oto jedyny cel życia, jedyne zadanie, dla którego warto żyć. „Warto dla jednej miłości żyć”, dla tej miłości, która dzisiaj tak wspaniale nam się objawia w tylu znakach liturgii dzisiejszego wieczoru i będzie nam się objawiała w znakach liturgii następnych dni całego Triduum Paschalnego.


Oby Duch Święty, który może jedynie wlać miłość w nasze serca, sprawił, że te serca staną się zdolne do poznania i do przyjęcia miłości we wzajemnym miłowaniu, we wzajemnym dawaniu siebie.

 

 

Ks. Franciszek Blachnicki, Homilia wygłoszona w Krościenku podczas Triduum Paschalnego w 1980 r./ publikujemy za: wiara.pl


Możesz również polubić…