ks. Mariusz Mik – Jednego Serca Jednego Ducha

O duchowych zmaganiach podczas przygotowań koncertów „Jednego Serca, Jednego Ducha”, jakie od 2003 r. odbywają się w Rzeszowie w uroczystość Bożego Ciała – opowiada ks. Mariusz Mik – od listopada 2010r. przewodniczący Rady Krajowego Zespołu Koordynatorów Odnowy w Duchu Świętym w Polsce oraz wieloletni duszpasterz i koordynator Odnowy w Duchu Świętym diecezji rzeszowskiej.

Jak zrodził się pomysł koncertów „Jednego Serca, Jednego Ducha”? 

Wiosną 2002 r. prowadziłem rekolekcje dla młodzieży w jednej ze szkół średnich w Rzeszowie i zaprosiłem zespół Hallelujah Band do wspólnej posługi. W zespole chorego perkusistę zastąpił Janek Budziaszek. Gdy wieczorem podsumowywaliśmy pierwszy dzień rekolekcji, opowiedziałem Jasiowi o pewnym pragnieniu, jakie od lat nosiłem w swoim sercu – aby zorganizować koncert, który będzie miał charakter uwielbienia, a jego uczestnicy nie będą oklaskiwać wykonawców, ale sami będą częścią koncertu jako wykonawcy. Marzyło mi się takie wielkie spotkanie modlitewne przy wspaniałej muzyce, profesjonalnie wykonanej, która spowoduje, że dusza ludzka jeszcze bardziej się rozmodli. Janek to podchwycił – okazało się bowiem, że on też od lat chodził z podobnym pragnieniem! (szczegółowo pisze o tym w IV części „Dzienniczka perkusisty”). Podjęliśmy decyzję, że Jan będzie szukał muzyków, a ja – miejsca i osób, które mogą nam pomóc w sprawach organizacyjnych. Janek zwrócił się do Marcina Pospieszalskiego, a ja – do mojego kolegi, ks. Andrzeja,  który w tym czasie został mianowany duszpasterzem akademickim w nowopowstającej Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania na terenie naszej parafii.

Jak wygląda duchowe przygotowanie do koncertu?

Najpierw na forum wysyłamy informację z prośbą o modlitwę do dotychczasowych uczestników i wykonawców. Później kierujemy ją do zakonów kontemplacyjnych. O modlitwę prosimy także w naszych duszpasterstwach i sami ją oczywiście podejmujemy (w tym roku np. w każdej Mszy św., którą celebrowaliśmy, miała nam towarzyszyć intencja koncertu). Janek Budziaszek, jeżdżąc po różnych miejscach w Polsce jako świecki ewangelizator, opowiada swoje historie z „Dzienniczka perkusisty” i przy okazji zaprasza na koncert i prosi o modlitwę. Ja i ks. Andrzej robimy to samo podczas naszej posługi ewangelizacyjnej czy rekolekcyjnej. Na miesiąc przed koncertem idziemy też we trzech do naszego biskupa i prosimy go o błogosławieństwo. Bez jego zaangażowania to dzieło nie mogłoby się dokonać. A dla wielu przyjezdnych zadziwiające jest, że Biskup Rzeszowski co roku jest obecny na koncercie – od początku do końca, nawet wtedy, gdy warunki pogodowe są niesprzyjające.

Czy podczas samego koncertu trwa modlitwa osłonowa?

Proszę o to ludzi z Odnowy i wierzę, że ją podejmują. Wiem również, że spontanicznie włączają się w nią uczestnicy, zwłaszcza gdy dzieje się coś złego. Np. w zeszłym roku przed samym koncertem przyszła burza. My właśnie skończyliśmy próbę generalną, ustawianie wszystkich mikrofonów, ścieżek dźwiękowych, torów itd. A tu rozpętała się godzinna burza, ulewa zalała nam scenę i zniszczyła wszytko do tego stopnia, że w ogóle nie mieliśmy dźwięku – na półtorej godziny przed koncertem! W tym czasie grupy osób przybywające na koncert (wśród nich była m.in. Małgorzata Stuła-Topolska) podejmują spontanicznie modlitwę w intencji ochrony koncertu.

Słyszałam, że rozwiązywanie problemów związanych z ulewą podczas koncertów to Wasza specjalność.

Tak, w tym roku znów nas dopadła, właściwie było to oberwanie chmury, trwające ok. 3 godz. A wszystko to tuż przed rozpoczęciem koncertu! Aż przyszedł moment przełomowy – jeden z pracowników ochrony koncertu podaje mi informację o zalaniu elektrowni i zagrożeniach związanych z prowadzeniem koncertu. I nakazuje jego odwołanie! Wysyłam chórzystów i muzyków do pobliskiego kościoła na modlitwę. Towarzystwo odchodzi, a ja idę na scenę z myślą, żeby odwołać koncert. I własnym oczom nie wierzę! Na placu są setki, a może tysiące ludzi pod parasolami i Diakonia Tańca Wspólnoty Radości Paschalnej z Gdyni. Jeden gość z tej diakonii przyłożył ręce do ust i coś krzyczy do ludzi – a jest tam może z dwustu młodych, którym w ogóle deszcz nie przeszkadza; odłożyli na bok parasole i skaczą. Zgłupiałem – co ja mam im teraz powiedzieć?! Zresztą i tak nikt mnie nie usłyszy, bo deszcz strasznie młóci. Chodzę więc tylko po scenie i patrzę na to wszystko, a wewnątrz mnie trwa walka: co tu robić? Po pewnym czasie włączają prąd, więc ten z diakoni ma już czynny mikrofon. Woła muzyków z filharmonii z trąbkami i mówi: – Grajcie, co umiecie, byleby „pod nogę” było! Zagrało 5-6 tub i trąb. Podchodzi do mnie Marcin Pospieszalski, więc mówię mu, że nie wiem, co robić. Marcin na to, że on też nie wie, ale: – Poczekajmy jeszcze trochę… Zaczynam zwoływać chórzystów na scenę: – Chodźcie tutaj, śpiewajcie, klaszczcie… I tak stopniowo scena się wypełnia, więc mówię do Marcina: – Wiesz, zawsze na rozpoczęcie prowadziliśmy modlitwę. Nie wiem, czy ten koncert się odbędzie, czy nie, ale pomodlić się trzeba. Biorę mikrofon i zaczynam się głośno modlić, zapraszając wszystkich do dołączenia się. Oddajemy pod opiekę Bożą cały plac, wszystko, co na nim się dzieje, muzyków – aby Bóg czuwał nad naszym bezpieczeństwem, żeby nikomu nic złego się nie stało. A jeśli koncert ma się odbyć, to niech się odbędzie – nie za naszą sprawą, ale za wolą Bożą. 
I po tym koncert ruszył…

Czy osoby prowadzące zawsze wystawiane są na jakieś próby? Na przykład zło stara się zburzyć Waszą jedność lub „podkręca” kogoś do bycia solistą?


Bywały takie sytuacje, że jakiś znany muzyk przyjechał jako „gwiazda”. Ale kiedy wykonywał swoje utwory – chociaż bardzo znane – nie porywało to ani ludzi na placu, ani współwykonawców. To doświadczenie pokazało i tej osobie, i nam, że tak się nie da. U nas słowo „solista” jest rozumiane raczej duchowo – to ktoś, kto ma śpiewać dla chwały Bożej w taki sposób, aby innych stopniowo włączyć we wspólny śpiew. Nie szukamy gwiazd, ponieważ największą gwiazdą na tym koncercie jest Jezus Chrystus. A walka będzie zawsze – sam Pan Jezus nam przypominał, abyśmy czuwali. Przeciwnik ciągle będzie wykorzystywał różne sytuacje, by nas zniechęcić i odsunąć od tego dzieła. Dlatego przy wszystkich edycjach koncertu były jakieś trudności i kłopoty, choć za każdym razem inne. Walka duchowa trwa. Nagle ludzie, na których mogliśmy polegać, z jakiegoś powodu sobie z czymś nie radzą i wprowadzają zamęt. Coś tam się „sypie” i trzeba zareagować. My z ks. Andrzejem staramy się zawsze działać w jedności, choć jesteśmy bardzo różni. Przez lata dopasowywaliśmy się, poznając, kto w czym jest dobry, a w czym nie. Próbujemy to zaakceptować i coraz bardziej jesteśmy tego świadomi. Ważne, aby nie zacząć rywalizować i nie „szukać swego”. Nie można dać się zniechęcić, skoro odkryliśmy, że to dzieło Boże.

Jak Wam się to udaje?

Zazwyczaj osoby współpracujące ze sobą są atakowane przez ducha rywalizacji… Mogę mówić tylko o sobie, ale były momenty, kiedy dochodził do głosu element czysto ludzki. Np. w danym momencie jeden z nas pojawiał się częściej przed kamerami czy mikrofonem, zapowiadając koncert, a drugi mniej. Przychodziła myśl: „Zaraz, dlaczego ja mniej? Przecież tyle mam do powiedzenia, a może nawet ciekawiej bym to ujął?”. To może być niebezpieczne, bo prowadzi do zniechęcenia a nawet rezygnacji. Taką pokusę trzeba świadomie odrzucić i tyle. A pokus nie brakuje, bo są też czysto ludzkie niedomagania – któryś z nas miał coś zrobić, a nie zrobił – nie dał rady albo zapomniał. To drugi zrobi to za niego. Traktujemy z Andrzejem to doświadczenie jako coś bardzo cennego. Trudności są po to, by je pokonywać, a nie po to, by się im poddawać.

A jakie są owoce koncertu w uczestnikach?  

 
W zeszłym roku pewien alkoholik zgodził się powiedzieć świadectwo o tym, jak kiedyś przechodził obok placu koncertowego i usłyszał świadectwa ludzi, modlitwę i śpiew. Poczuł tak wielkie poruszenie wewnętrzne, że został. A w którymś momencie oddał swoje życie Jezusowi. Od tamtego wydarzenia, jak sam mówił, jest wolny od alkoholu. Mam też w oczach obraz pewnego starszego pana – była to trzecia lub czwarta edycja koncertu. Po koncercie podszedł do mnie, kręcąc laseczką trzymaną w ręku i powiedział coś w stylu: – Hura, niech żyje Jezus! Jak wspaniale, proszę księdza, że coś takiego się tu odbywa, bo ja od razu i młodszy się czuję, i jakbym był w niebie…

Rozmawiała Anna Lasoń-Zygadlewicz  Szum z Nieba 100/2010

Możesz również polubić…