o. Fabian Błaszkiewicz SJ: Po co ci uzdrowienie?

Każda osoba, która szuka uzdrowienia i go pragnie – otrzyma je. Najpierw jednak powinna odpowiedzieć sobie na pytanie: „jak wykorzystam zdrowie i darowaną mi wolność?”. Jezus nie uzdrawia nas po to, byśmy poczuli się lepiej, ale byśmy wypełnili misję, do której jesteśmy wezwani.

W Odnowie Charyzmatycznej od wielu lat dotykamy tematu uzdrowienia i modlimy się o nie. Odnoszę jednak wrażenie, że w pewnym momencie uznaliśmy ten temat za tak oczywisty, że zagłębiamy się w niuanse, a pomijamy sedno sprawy. Są osoby, które twierdzą: „nie mam krzywej nogi, nie jestem ślepy, serce mnie nie boli, a więc nie mam co szukać uzdrowienia, raczej mogę modlić się za innych”. A czym jest uzdrowienie? W Piśmie świętym jest napisane, że Jezus uzdrawiał „wszelkie choroby i wszelkie słabości wśród ludu” (por. Mt 4, 24). Zauważmy, że słabość to nie choroba, a Jezus jej także dotyka. A zatem, jeśli nie masz żadnej dolegliwości fizycznej, możesz postawić sobie pytanie, czy aby nie masz jakiejś słabości, którą mógłbyś powierzyć Jezusowi, by On mógł ją wyleczyć.

Często mówimy o modlitwie o uzdrowienie i uwolnienie, jakby to były dwie zupełnie inne sprawy. Ale czy to będzie uzdrowienie z choroby fizycznej, czy z dolegliwości psychicznej, czy z jakiegoś zniewolenia, czy wprost z opętania – to wszystko jest uzdrowieniem. Każde uzdrowienie jest uwolnieniem, a każde uwolnienie – uzdrowieniem. W obu przypadkach – człowiek wychodzi na wolność.

Inną rzeczą jest, że w Odnowie Charyzmatycznej często do wielkich wydarzeń typu Forum Charyzmatyczne lub Msza św. z modlitwą o uzdrowienie podchodzi się jak do kumulacji w totolotku – ludzie wykupują więcej losów z nastawieniem, że może coś wygrają, ale rzadko kiedy ktoś na serio na to liczy. Sporo osób podczas wielkich wydarzeń myśli: „nie zdziwi mnie, gdy Jezus nie przyjdzie z uzdrowieniem właśnie do mnie” i poza wysłuchaniem konferencji i przypuszczeniem, że być może zobaczą czyjeś uzdrowienie na własne oczy (ku umocnieniu wiary) nie oczekuje niczego więcej. A w ten sposób wiara nie wzrasta, ale karłowacieje. Bo jesteśmy wezwani do pełnej wiary w Chrystusa, który może działać właśnie w moim życiu, tu i teraz. Jeśli ten fakt lekceważymy, to grzeszymy.

Pewnie niektórzy z nas stwierdzą, że przecież jest wiele modlitw o uzdrowienie, a jednak nie wszyscy są uzdrawiani. Ale gdy o. Tardif (słynny charyzmatyk) miewał poznanie, że dana grupa ludzi jest uzdrawiana, i prosił, by osoby, które tego doświadczają podniosły rękę, okazywało się, że nie wszyscy, do których Jezus przychodził z uzdrowieniem – przyjmują je. Jak to możliwe? Najpierw spójrzmy na słowa Ewangelii (Mt 8, 16). Co tam jest napisane? Jezus uzdrawiał wszystkich chorych. Dalej jest napisane (Mt 14, 36), że wszyscy, którzy się Go dotknęli, zostali uzdrowieni. Jednak kolejny fragment (Mt 13, 58) mówi o sytuacji, gdy Jezus niewiele mógł zdziałać z powodu niedowiarstwa. Brak wiary sam w sobie nie jest dla Jezusa przeszkodą, by mógł On uczynić cud, czego przykładem jest uzdrowienie paralityka, którego do Jezusa przynieśli inni (por. Łk 5, 17-26). On w ogóle z tym człowiekiem nie rozmawiał, nie pytał o wiarę. Tutaj mamy do czynienia z kimś, kto prawdopodobnie zachorował z powodu grzechu i w tym stanie został przyniesiony do Jezusa, a On od razu mu powiedział: „Człowieku, odpuszczone są ci twoje grzechy”. Ale zaraz po tym wydarzeniu faryzeusze zastanawiali się, kimże On jest, że to mówi. Jezus im na to odpowiedział: „Cóż jest łatwiej powiedzieć: odpuszczają są ci twoje grzechy, czy wstań i chodź?”. I powiedział do paralityka: „wstań i chodź”. A ten wstał, ale nie było to w żaden sposób związane z jego wiarą. Podobnie: jaką wiarę mógł mieć młodzieniec z Nain, jeśli był już martwy? Wiara nie jest potrzebna Jezusowi, bo On jest Wszechmocny. Często dokonywał uzdrowień, co powtarzają wszyscy Ewangeliści, ponieważ był zdjęty litością na widok cierpienia. Dlaczego więc w pewnych sytuacjach niewiele działał cudów z powodu niedowiarstwa? Aby to wyjaśnić przyjrzyjmy się dwóm sytuacjom z Ewangelii.

Najpierw do Jezusa przyszli niewidomi, którzy głośno wołali: „Ulituj się nad nami” (por. Mt 9, 27-31). Jezus zapytał ich, czy wierzą, że może to uczynić. Oni odparli, że tak, i Jezus uczynił cud zgodnie z ich wiarą. Zakazał im jednak komukolwiek o tym mówić, ale oni poszli i roznieśli wieść po całej okolicy. Ta historia pokazuje, co to znaczy przyjąć uzdrowienie i jednocześnie go nie przyjąć. Ci ludzie najpierw szli za Jezusem, ale gdy mieli już zdrowe oczy, to wykorzystali je, by iść dalej własną drogą. Co więcej – nie tylko zlekceważyli Jezusa, ale jawnie przeciwstawili się Jego woli. Można zapytać, co złego zrobili, skoro dali świadectwo. No właśnie, tu nie o świadectwo chodzi, ani o zdrowie fizyczne, ale o posłuszeństwo Jezusowi, bo to ono jest pierwszym wyraźnym znakiem, że ktoś przyjął w pełni uzdrowienie i to nie tylko fizyczne, ale i emocjonalne, duchowe, a także uzdrowienie horyzontów patrzenia i myślenia. A w konsekwencji – przylgnął do Chrystusa ze świadomością, że to Jego Słowo jest najważniejsze, a przez to i słowo Kościoła. Jeśli człowiek ciągle myśli po swojemu – jest to dowód na to, że nie przyjął uzdrowienia w pełni.

W drugiej historii (Mt 20, 29-35) niewidomi siedzieli przy drodze. A kiedy Jezus sam do nich przyszedł – błagali Go o litość. Co się wtedy stało? Kiedy dotknął ich oczu – natychmiast przejrzeli. I co zrobili? Poszli za Nim. A zatem to jest zupełnie inna historia, choć bardzo podobna. To jest pełne przyjęcie uzdrowienia. Przypomnijcie sobie także tych trędowatych, którzy przyszli do Jezusa, by ich uzdrowił. Gdy on to uczynił, dziewięciu poszło pokazać się kapłanom, a jeden wrócił do Jezusa, bo uznał, że to jest ważniejsze. A zatem On jeden przyjął uzdrowienie.

Jezus, wiedząc, że często uzdrowienie jest źle wykorzystywane przez ludzi, czasem świadomie go nie udziela. Doskonale wie, że gdyby to zrobił, ludzie mogliby ten fakt (podobnie jak faryzeusze) obrócić przeciwko Niemu i popaść w jeszcze większy grzech niż ten, w którym żyli dotychczas. Czy potrzeba na to dowodów? Są w Biblii. Gdy Jezus uzdrowił człowieka z uschłą ręką w szabat w obecności faryzeuszy, to oni zamiast głosić Dobrą Nowinę, stworzyli problem, że w szabat się nie uzdrawia, bo tak jest napisane (por. Mt 12, 9-14). Nieważny był człowiek i to, że mu trzeba pomóc, ale pusta ideologia. Jezus jednak uzdrowił tego człowieka i zareagował gniewem na ich sposób myślenia. A oni wyszli na zewnątrz, by odbyć naradę, jak się Go pozbyć. W innych miejscach było podobnie: ludzie chcieli zabić Jezusa, gdy mówił, że to On jest Mesjaszem, i czynił cuda. Dlatego w pewnych sytuacjach tego nie robił, bo wiedział, że to dla tamtych ludzi może być powodem do jeszcze większego grzechu i do jeszcze większego zniewolenia. Byliby zdrowi fizycznie, ale chorzy w sercu.

Uzdrowienie zawsze powoduje wzrost świadomości naszej własnej tożsamości, nie tylko chrześcijańskiej, ale i jako osoby. Daje większe zrozumienie tego, kim jesteśmy we wszechświecie. Jak bardzo jesteśmy niepowtarzalni i wyjątkowi. Daje zrozumienie tego, czym różnimy się od wszystkich innych ludzi i jak bardzo wyjątkowa jest nasza osobista misja i powołanie. Takiego powołania, jakie ty masz, nikt inny dotąd nie miał i mieć nie może. Nawet jeśli jesteś tylko małym trybikiem w historii wszechświata, to gdy ten trybik zawiedzie, to cała machina będzie źle działać. Kościół dlatego tak walczy o ewangelizację, aby każdy wypełnił swoje osobiste powołanie. Tak jak w przypadku niewidomego Bartymeusza, który poza tym, że był synem Tymeusza niewiele znaczył, nie miał swojej tożsamości (por. Mk 10, 46-52). I on nie tyle prosił Jezusa, by widzieć, ale by przejrzeć, by zobaczyć kim jest, jaką wartość sobą wnosi. Po co jest na tym świecie? Jezus go uzdrowił, ponieważ wiedział, że on w wolności pójdzie za Nim i będzie go naśladował jako swego Mistrza.

Słyszałem o człowieku imieniem Nick, który urodził się bez rąk i nóg. Obecnie jest trenerem motywacyjnym i daje świadectwo o Chrystusie, który go zbawił. I który go uzdrowił. Ale jak to? Przecież dalej nie ma rąk ani nóg. Nie ma, ale mieszka sam i wszystkie czynności wykonuje sam – nikt mu w niczym nie pomaga. Sam się myje, nawet pływa, czesze się, czyści zęby. Wymyślił technologię, dzięki której może wykonywać te wszystkie czynności. Jego uzdrowienie polegało na tym, że przestał żyć mizernie i użalać się nad sobą. Co ciekawe, kiedyś pewien człowiek podszedł do niego i powiedział, że mu zazdrości, że nie ma rąk ani nóg. Ten się zdziwił: dlaczego? „Bo ciebie nie ukrzyżują” – odparł tamten. Nick zdziwił się: „A to, że nie mam rąk ani nóg to nie krzyż?” I wtedy do niego dotarło, że krzyż to jest powołanie i pasja, a nie kalectwo. I pomyślał, że powinien zacząć robić to, co zawsze chciał robić, czyli być trenerem motywacyjnym. Przecież gdy wyjdzie i powie, że robi tyle rzeczy bez rąk i nóg, a inni tego nie robią, to zrobi im się głupio. Obecnie Nick jest najlepszym trenerem motywacyjnym na świecie, prowadzi bogate życie zawodowe i dobrze zarabia. Nie zachowuje się jak inwalida, ale głosi: „Nie mam rąk i nóg, a mogę wszystko”. Teraz marzy, by samodzielnie sterować własnym samolotem.

A zatem, jeśli przychodzisz do Jezusa i chcesz się tylko czegoś pozbyć, to jesteś jak ci niewidomi z pierwszej historii – oni przyszli do Niego nie dlatego, że wiedzieli czego chcieli, ale dlatego że wiedzieli, czego nie chcieli. Podobnie jak wielu innych, którzy modlą się o uzdrowienie. Mówią Jezusowi: „Jestem chory i nie chcę tej choroby”. Ale dlaczego nie chcesz? Jeśli odpowiesz sam sobie, co zrobisz z tą wolnością, którą Bóg ci da, kiedy cię uzdrowi, to będziesz zdrowy, zanim o to poprosisz. Ale czy przypadkiem nie prosisz Jezusa o zdrowie po to, by wygodniej siedzieć w fotelu przed telewizorem? Aby dalej żyć w grzechu lub szukać jedynie przyjemności? By nadal pozostać bezczynnym? Dlatego Jezus nie tyle pyta, jaką ułomność ma ci zabrać, ale po co ma to zrobić. Jeżeli tego nie wiesz, to prawdopodobnie nie otrzymasz tego, o co prosisz. Ale wtedy się nie skarż.

Nie chodzi o to, by handlować z Jezusem na zasadzie: co Mu dasz za to, co On ci da, ale by bardziej stać się sobą na wzór i podobieństwo Jezusa, w zgodzie z tym, do czego Bóg cię stworzył i jakie jest twoje osobiste powołanie. Bardzo ważne jest też, abyś przebaczył wszystkim, którzy cię zranili. Brak przebaczenia jest jak mur w sercu, który uniemożliwia przepływ łaski Bożej. Oczywiście do tego czasem trzeba dojrzeć, ale dojrzewanie, a pielęgnowanie urazu to nie to samo. Pamiętaj, że brak przebaczenia szkodzi przede wszystkim tobie, bo oddziela cię od Boga. Jezus powiedział: „Ja jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata” (Mt 28, 20), a w innym miejscu dodał: „gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18, 20). Kiedy Jezus coś obiecuje, to zawsze to realizuje i zawsze dotrzymuje danego słowa. Tylko, czy ty słuchasz Jego słów, wierzysz w nie i przyjmujesz do serca?

Artykuł powstał na podstawie konferencji wygłoszonej podczas XI Forum Charyzmatycznego w Łodzi.

Możesz również polubić…