Najpierw zewangelizować siebie

Musimy zacząć od „zewangelizowania” siebie, dopiero potem zastanawiać się nad techniką przekazu – ocenił w rozmowie z KAI bp Edward Dajczak. Ordynariusz koszalińsko-kołobrzeski, współtwórca Przystanku Jezus, który bierze udział w I Kongresie Nowej Ewangelizacji w Kostrzynie nad Odrą, stwierdza też, że należy zmienić kolejność katechizacji – najpierw pomóc ludziom doświadczyć Boga, a dopiero później o Nim nauczać.

O. Stanisław Tasiemski OP: Jaki ma sens I Kongres Nowej Ewangelizacji? Czy potrzebuje jej Polska, najbardziej katolicki kraj w Europie?

Bp Edward Dajczak: Bł. Jan Paweł II powiedział nam to już dosyć dawno – podczas pielgrzymki w 1991, a w 1997 powtórzył mocno – że Kościół był w przeszłości po to, żeby obronić to, co w narodzie jest najważniejsze, zaś dziś jest po to, żeby człowiek mógł się obronić przed samym sobą. Dla mnie te słowa są wezwaniem na długie, długie lata. Ponieważ wyrosło nam pokolenie, które na pewno z jednej rzeczy nie zrezygnuje – z wolności. I to jest piękne, bo Pan Bóg może być tylko tak przeżyty – w wolności.

KAI: W nowej ewangelizacji nie chodzi więc o to, żeby odebrać ludziom wolność, żeby Kościół odzyskał wpływy?

– Jedna rzecz, która jest trudna dla młodego pokolenia to to, o czym Ojciec Święty Benedykt XVI bardzo wyraźnie podkreślał, gdy mówił o wierze – że zaczynamy od uczenia katechizmu zamiast doprowadzić ludzi do spotkania z misterium. Dopiero potem niech to misterium rozpoznają. Po prostu pomyliliśmy kolejność, i musimy to jednoznacznie powiedzieć: musimy rozpocząć od podprowadzenie człowieka pod misterium wiary. 
Jest w nas coś takiego, że jeśli jakaś osoba zaczyna nas interesować, chcemy się o niej dowiedzieć jak najwięcej. My zaczynamy uczyć takie dzieci, jakie najczęściej są w naszej części Polski zachodniej – wychowujące się w ogromnym procencie w rodzinach, w których nie ma doświadczenia Boga. Jest On przeżywany albo w sposób tradycyjny, albo jest nieobecny. I te dzieci, uczymy „na wejście” katechizmu, mają więc wirtualny obraz Pana Boga, pojęcie o Nim, a trudno się zakochać w pojęciu, trudno oddać za nie życie, choćby było najszlachetniejsze. Stoimy na progu istotnej zmiany i moją ogromną tęsknotą jako biskupa jest jak najszybciej zmienić w diecezji tę kolejność. Im szybciej, tym dla nas wszystkich lepiej, a przede wszystkim lepiej dla ludzi poszukujących Boga.

Diecezja koszalińsko-kołobrzeska obchodziła 40-lecie i widać było piękne doświadczenie wiary, cudowne powianie Ducha Świętego, bo kolejność przekazu była właściwa. Jeśli doświadczy się Boga, potem już wszystko stoi „na nogach”, przekaz ustawiony jest we właściwy sposób. I Kongres Nowej Ewangelizacji tę rzekę będzie musiał pewnie trochę zawrócić, bo w Polsce wysiłek katechetyczny Kościoła jest gigantyczny, to nie są puste frazesy, jest ogromna rzesza ludzi, która nad tym pracuje, ale owoce są nieproporcjonalne do tego wysiłku. Jedna z przyczyn jest taka, że dzieci i młodzież należy „podprowadzić” pod doświadczenie Boga, podzielić się Nim, pokazać im drogi, na których można Go spotkać, a potem trzeba trochę Go wyjaśnić. Ojciec Święty Benedykt XVI, człowiek wielkiego intelektu, mówi wprost, że to nie przez uczenie się spotykamy Pana Boga, tylko spotykamy Go w misterium, doświadczeniu osobistym, a potem trzeba Go poznać.

KAI: Ksiądz Biskup ma doświadczenie Przystanku Jezus, połączonego z Przystankiem Woodstock. Jak ewangelizuje się ludzi, którzy przyjechali tu po coś innego?

– Nie wiem, nie mam pojęcia, ilu ludzi się nawróciło, a nieraz jestem o to pytany. Nie robimy statystyk. Natomiast Przystanek Jezus na Woodstocku – jestem tego pewien – zrobił niezwykle dobrą robotę formacyjną – dla głosicieli Ewangelii. Ludzie nauczyli się odwagi wychodzenia na nieutarte ścieżki, którymi Kościół rzadko chadza. Nie salka katechetyczna i świątynia. Nagle wyszliśmy na plac, gdzie ludzie niekoniecznie przyjeżdżają spotkać Jezusa. I nagle Go spotykają. Jesteśmy na tym placu w sposób bardzo poprawny – i zwykle bezradni. Stajemy tam z własnym świadectwem, własnym doświadczeniem wiary, z przeżyciem Boga, dzielimy się. Musimy mieć do tych ludzi dużo miłości – wszystkie inne argumenty nie funkcjonują. Stajemy w takiej sytuacji, w której trzeba tylko i wyłącznie stanąć z miłością i okazać wiarę i powiedzieć: ja tak wierzę.

KAI: Ale często ktoś może podejrzewać nas o interesowność?

– To trzeba się zdobyć na świadectwo. Oni bezbłędnie wyłapią najmniejszy zgrzyt czy dysonans. Kiedyś spotkałem upstrzonego woodstockowicza, który krzyknął: Niech ksiądz nie patrzy na te moje ozdóbki, tylko człowieka we mnie zobaczy! Odpowiedziałem żartując: facet, no nie da się. Ale rzeczywiście, oni bardzo tego chcą, czekają na takie spojrzenie na nich. To było cudowne i piękne, gdy zwijaliśmy się już pewnego roku, a woodstockowicze przybiegli do kleryków i im polecili: Powiedzcie tym swoim księżom, że są OK, że są fajni! A to mówili ludzie, którzy omijali kościół, bo ktoś mówił, że księża są nie w porządku.

Odwrócenie kolejności. Tego się nie da bez świadectwa. Musimy wrócić do tego, co jest pierwsze i podstawowe. Mam nadzieję, że w tym Kongresie nawet nie tyle odnajdziemy ścieżki dojścia do spoganiałych ludzi, ale że odnajdziemy ścieżki do autoewangelizacji Kościoła. Do tego, że ci, którzy głoszą Ewangelię najpierw będą dotknięci jeszcze raz i głębiej doświadczeniem Boga, bo od tego trzeba zacząć. Trzeba mieć kim ewangelizować, a potem już poznać język, sposoby komunikacji, narzędzia. Ale pierwsze jest to, o czym mówił Jan Paweł II: To, kim jesteście jest ważniejsze od tego, co robicie.

Rozmawiał o. Stanisław Tasiemski OP/KAI

Możesz również polubić…