Ks. Tomasz Jaklewicz – Jak dziś bronić wiary?

Potrzebujemy nowej apologii wiary katolickiej, czyli spokojnej, inteligentnej, przekonującej obrony wiary przed dzisiejszymi zarzutami. Taka „amunicja” jest potrzebna na duszpasterskim froncie.

Kolega, ksiądz katecheta pokazał mi podręcznik do religii dla szkoły zawodowej. – Powiedz mi, jak ja mam uczyć z czegoś takiego? – rzucił z rozżaleniem. Rzeczywiście, ten podręcznik to zbiór mdłych pogadanek bez pomysłu, bez ognia, zero pasji zdobywania uczniów dla Chrystusa. Nie chcę rozwodzić się nad poziomem podręczników do religii, być może są lepsze. Ale śmiem twierdzić, że słabość katechetycznych materiałów ma głębsze źródło. To w jakiejś mierze skutek odejścia Kościoła od apologetyki, czyli nauki o obronie wiary przed zarzutami stawianymi jej przez ateistów, deistów lub ludzi negujących potrzebę Kościoła. Rok Wiary jest dobrym momentem, aby upomnieć się o nową apologetykę, czyli wypracowanie przekonujących odpowiedzi na argumenty tych, którzy podważają dziś katolicką wiarę. Kard. William Levada, poprzedni szef Kongregacji Doktryny Wiary, mówił w 2010 r., że nowa apologetyka wiąże się ściśle z nową ewangelizacją. W Pierwszym Liście św. Piotra czytamy: „Bądźcie zawsze gotowi do obrony (pros apologian) wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia (gr. logou, dosłownie „słowa”) tej nadziei, która w was jest” (3,15). Autor dodaje, że należy to czynić z delikatnością, respektem i czystym sumieniem (3,16). To klasyczny tekst biblijny, który zwraca uwagę, że wiara potrzebuje obrony i uzasadnienia, zwłaszcza gdy jest kwestionowana. Apologia to właśnie mowa obrończa, odpowiedź na zarzuty, zestaw rozumnych argumentów, które usprawiedliwiają określoną postawę czy wybór. Od słowa „apologia” wywodzi się „apologetyka”, nazwa dyscypliny filozoficzno-teologicznej zajmującej się obroną i uzasadnianiem podstaw wiary chrześcijańskiej.

Badać i przekonywać

Pierwszą autoapologię przeprowadził sam Jezus. Wobec własnego narodu uzasadniał swoją mesjańską godność Syna Bożego i posłannictwo. Nastawienie apologetyczne towarzyszyło także autorom Ewangelii i innych pism Nowego Testamentu. Chcieli oni budzić wiarę w Jezusa jako Zbawiciela, ale jednocześnie mocno akcentowali historyczność wydarzeń, które opisują, ich obiektywny charakter. Mówi o tym prolog Ewangelii św. Łukasza: „Wielu już starało się ułożyć opowiadanie o zdarzeniach, które się dokonały pośród nas, tak jak nam je przekazali ci, którzy od początku byli naocznymi świadkami i sługami słowa. Postanowiłem więc i ja zbadać dokładnie wszystko od pierwszych chwil i opisać ci po kolei, dostojny Teofilu, abyś się mógł przekonać o całkowitej pewności nauk, których ci udzielono” (Łk 1,1–4). Zwróćmy uwagę, jakie są intencje św. Łukasza. Chce on „zbadać wszystko po kolei” i przekonać adresata o „całkowitej pewności nauk”. Wiara chrześcijańska ma racjonalną podstawę, nie jest oparta na mitach, ale na faktach związanych z Jezusem Chrystusem. Od II do V wieku wielu pisarzy chrześcijańskich podejmowało się obrony wiary wobec pogaństwa i judaizmu. Apologeci wczesnochrześcijańscy byli w większości wykształconymi konwertytami. Nowa wiara rozwijała się w konfrontacji z pogańską filozofią i religią. O chrześcijaństwie krążyło wiele fałszywych opinii.

Oskarżano chrześcijan o ateizm, niemoralne życie, burzenie porządku społecznego. Te zarzuty przybierały często formę pisemnych paszkwilów. Apologeci zbijali te oskarżenia, demaskowali niedorzeczności i niemoralność politeizmu, wykazywali, że antyczna filozofia zawiera tylko część prawdy i podprowadza do pełni prawdy przyniesionej przez Chrystusa. Apologetami kierowała dwojaka troska: zależało im na obronie chrześcijaństwa, a z drugiej strony kierowali się intencją misyjną, chcieli przedstawić treści wiary w języku i kategoriach myślowych zrozumiałych dla ludzi swojej epoki. Wielu z tych starożytnych pisarzy potwierdziło swoje przekonania śmiercią męczeńską. Jednym z najsłynniejszych apologetów był św. Justyn (100–165). Został ścięty mieczem za panowania Marka Aureliusza, cesarza i filozofa, do którego św. Justyn kierował jedną ze swych „Apologii”.

Poprawność polityczna?

Na przestrzeni wieków Kościół musiał nieraz konfrontować swoją wiarę z różnymi nurtami religijnymi i filozoficznymi (judaizmem, islamem, filozofią arabską). W okresie reformacji teologowie-apologeci koncentrowali się na obronie Kościoła katolickiego przed zarzutami protestantów. W epoce oświecenia akcent padał na obronę nadprzyrodzonego charakteru chrześcijaństwa. Apologeci wykazywali, że Bóg nie jest tylko odległym Wielkim Budowniczym Wszechświata, jak chcieli deiści, ale żywą Osobą działającą w historii. Ciekawy wkład do apologetyki katolickiej wniósł Blaise Pascal (1623–1662). Ten wielki matematyk i fizyk zakwestionował przydatność czysto racjonalnych argumentów na rzecz wiary i zwrócił uwagę na tzw. racje serca. Pascal pracował nad wielkim dziełem – „Apologią religii chrześcijańskiej”. Śmierć przerwała jego prace. Zostały tylko zapiski, intuicje, okruchy, które poskładano w „Myśli”, jedno z najbardziej wpływowych dzieł teologicznych wszech czasów. Pascal podkreślał, że problem Boga dotyczy każdego człowieka. Nikt nie może się uchylić od wyboru. Każdy musi poddać się Wielkiemu Zakładowi: albo obstawia Boga, albo nie. Ryzyko jest zawsze, choć – jak wykazywał Pascal – obstawiając ateizm, ryzykujesz znacznie bardziej, niż wybierając wiarę. Na fali odnowy związanej z Soborem Watykańskim II modna stała się krytyka apologetyki jako nauki anachronicznej, konfrontacyjnej, defensywnej. Kościół nie może widzieć wszędzie wrogów, powiadano. Musi rozmawiać ze światem, patrzeć pozytywnie, nie powinien się bronić, ale dialogować. Dokonało się więc przekształcenie apologetyki w teologię fundamentalną, która miała być pozytywnym, niepolemicznym wykładem dawnych treści apologetycznych. Byłoby ciekawe prześledzenie tego procesu. Niestety, przypominał on trochę kościelną wersję „poprawności politycznej”. Oczywiście, że miłość i dialog są czymś ważnym, ba, najważniejszym w chrześcijaństwie, ale nigdy nie kosztem prawdy. O tym jakby zapomniano. Efektem tych przemian było pozbawienie lub przynajmniej stępienie ostrza teologii skierowanego w stronę świata. Doszło do paradoksu. Teologia posoborowa bywała momentami bardziej krytyczna wobec Kościoła niż świata. Niektórzy reprezentanci „postępowej” teologii ulegli złudzeniu, że dzisiejszy świat to „raj na ziemi” i można głosić w nim Ewangelię bez napięć czy konfliktów. Dobra Nowina nie jest tylko leczeniem świata, ale także egzorcyzmowaniem. Ewangelia to również walka z mocami ciemności. To jest ogień, który pali. Sól, która momentami piecze. Postawa krytyczna wobec ciemności w świecie jest elementem chrześcijańskiego świadectwa. „To nieprawda, że trzeba szanować poglądy wszystkich, jak tego chce biblia współczesnego konformisty, który pragnie pozyskać względy wszystkich i ze wszystkim żyć dobrze. Są idee, którym trzeba się sprzeciwiać, a nawet zacięcie je zwalczać” – zauważa Vittorio Messori. W ostatnich latach coraz częściej słychać głosy, że apologetyka jest wciąż potrzebna Kościołowi. Jan Paweł II w przesłaniu do teologów fundamentalnych z 2001 r. stwierdził: „Podejmując pozytywny wysiłek, nie można jednak zapominać o apologetyce. (…) Również chrześcijanin początku trzeciego tysiąclecia oczekuje z jednej strony przekonujących uzasadnień wiary dla samego siebie – ad intra, aby mógł budować na nich pewność własnej tożsamości religijnej, z drugiej zaś przepełnionych duchem dialogu i apostolstwa argumentów niezbędnych do jej obrony ad extra”. Na konieczność apologetyki wskazał Benedykt XVI podczas wizyty w USA (2008), gdy tamtejsi biskupi pytali go, jak stawić czoła sekularyzacji i relatywizmowi. W podobnym duchu wypowiadał się kard. William Levada w artykule pt. „Konieczność nowej apologetyki dla Kościoła XXI wieku”. W wywiadzie dla GN stwierdził: „Katolicy, także ci piastujący wysokie stanowiska w społeczeństwie, wykazują się pewną nieśmiałością, gdy zapytamy ich o to, czym jest ich wiara, jaka jest jej wartość we współczesnym świecie. Właśnie dlatego sądzę, że potrzebujemy nowego przyjrzenia się apologetyce. Jesteśmy dziś w nowej sytuacji, pojawiają się nowe pytania, na które trzeba odpowiadać, i wierni muszą być na to przygotowani. W tym sensie uważam, że potrzebujemy nowej apologetyki”.

Zaopatrzenie w amunicję

Współczesne duszpasterstwo, kaznodziejstwo i katecheza potrzebują nowej apologetyki podanej w popularnej formie, w języku zrozumiałym dla czytelnika gazet. Wiara bywa dziś kwestionowana i ośmieszana. Neopogańska kultura z szyderczym uśmiechem szerzy mnóstwo fałszywych informacji o historii Kościoła. Pojawiło się zjawisko tzw.nowego ateizmu, który usilnie pracuje nad pełnym „wyzwoleniem” ludzi od wpływów religii (R. Dawkins, C. Hitchens i inni). Z tego typu postawami nie zawsze możliwy jest dialog. Trzeba nazywać po imieniu zło, demaskować diabelskie sztuczki, którymi nafaszerowany jest świat popkultury, i zarazem przekonująco proponować Chrystusa. To zadania nowej apologetyki. Znakomitym przykładem takiej błyskotliwej, „zdroworozsądkowej”, zadziornej i pełnej humoru apologetyki było pisarstwo G.K. Chestertona czy bardziej melancholijnego C.S. Lewisa (dlaczego w seminarium nie kazano nam czytać ich książek?). W literaturze anglojęzycznej sporo dziś kontynuatorów tego stylu (Scott Hahn, Peter Kreeft, David B. Hart, Mary Eberstadt, Alister MacGrath, George Weigel). Pierwszym telewizyjnym apologetą katolickim był bp Fulton Sheen (1895–1979). Jego półgodzinne katechezy na małym ekranie, nadawane w latach 50. i 60. ub. wieku, przebijały popularnością nawet Franka Sinatrę. W sugestywny, inteligentny sposób, nie bez poczucia humoru, potrafił zainteresować wiarą miliony widzów (pisałem o nim w GN 47/2009). Przykładem nowej apologetyki są książki Vittoria Messoriego, włoskiego dziennikarza, byłego libertyna i antyklerykała, który po nawróceniu cały swój talent wykorzystuje w jednym celu – w przekonywaniu do wiary. Jego pierwsza religijna książka „Opinie o Jezusie” odniosła światowy sukces, sprzedano ponad pół miliona jej egzemplarzy. Messori w wywiadzie rzece („Dlaczego wierzę?”) tak formułuje swoje credo: „Nieustraszona obrona i nieustanne proponowanie dowodów na to, by wierzyć. W sposób spokojny, a przez to właśnie nieustępliwy, w oparciu o dane, wiadomości, rozumowanie, a nie sentymentalne wezwania albo błyskotliwe retoryczne dyskursy, lub, co gorsza, inwektywy i narzekania na podłość czasów”. Co w Polsce? Nie znam aktualnie lepszego przykładu niż książki Szymona Hołowni. W wywiadzie z 2007 r. mówił: „Mój konik to też apologetyka – spokojne, proste tłumaczenie, wchodzenie w debatę. Dużo głupot mówi się o Kościele dlatego, że ludziom pewnych rzeczy nie wytłumaczono prostym językiem”. Gdyby to ode mnie zależało, zapłaciłbym Hołowni każde pieniądze za pisanie podręczników do katechezy dla szkół średnich, z fragmentami z jego programów z religia.tv na CD. Wracam do zmartwień mojego kolegi, katechety. Siedem lat uczyłem religii w szkole i pamiętam doskonale, że miałem ten sam problem. Zżymałem się na podręczniki, w których nie było żadnych ciekawych przykładów, faktów, cytatów, argumentów, które mógłbym bez obciachu wykorzystać na lekcji. Sądzę, że wielu katechetów i duszpasterzy ma podobne odczucia. Czują się oni posłani na front bez skutecznej broni. Jeśli kogoś razi to wojenne porównanie, to może inaczej: są jak rybacy na łowach bez porządnej wędki i przynęty. W Roku Wiary będzie pewnie sporo uczonych konferencji, sympozjów i „pochylania się z troską”. A może udałoby się część tego wysiłku skierować w stronę poprawy zaopatrzenia w „amunicję” szeregowych bojowników zmagających się na różnych frontach walki o dusze. Daj Boże!

GN 39/2012

Możesz również polubić…