Współcześni marnotrawni synowie – komentarz do niedzielnej Ewangelii

Wydarzenia, jakie miały miejsce w ostatnich dniach sprawiły, że na nowo wzrosło zainteresowanie Kościołem. Wszystko to, z powodu Benedykta XVI, który doszedł do przekonania, że wiek, w jakim jest, nie pozwala mu już na bycie pasterzem Kościoła Powszechnego. Pomimo upływu tak krótkiego czasu, można już dzisiaj zaobserwować pierwsze owoce tej decyzji, dlatego, że zaczęliśmy się więcej za Kościół modlić i do Kościoła przyznawać. Coraz więcej ludzi też zaczyna rozczytywać się w tym, o czym papież nauczał. Wcześniej jakoś nie za bardzo nas to interesowało, a teraz mamy na nowo okazję ku temu, aby wsłuchać się w głos proroka, który jest przecież Bożym głosem.

Kiedy Jezus chodził po ziemi, wzbudzał wielkie zainteresowanie swoją osobą. Wielu było tych, którzy garnęli się do Niego, głęboko wierząc, że wystarczy dotknąć się frędzli u Jego płaszcza, a odzyskają zdrowie. Nie zabrakło też i tych, którzy przychodzili do Niego, aby posłuchać, jak nauczał.

Dzisiejszej niedzieli również czytamy o tym, jak „do Jezusa zbliżali się wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać”. Co budziło zgorszenie u uczonych w Piśmie i faryzeuszów, którzy zaczęli szemrać przeciwko Jezusowi. W odpowiedzi na co przytoczył im opowieść o marnotrawnym synu, który roztrwonił majątek powierzony mu od ojca, i o miłosiernym ojcu, który go nie przekreślił, nie potępił, ale przeciwnie, czekał z wyciągniętymi ramionamin na jego powrót.

Myślę że każdy z nas, bez najmniejszych przeszkód, może odnaleźć się w tej ewangelicznej scenie. Bo jesteśmy jak tacy współcześni marnotrawni synowie. Dzieci, które od Boga otrzymały wiele, ale trwonią swój majątek żyjąc rozrzutnie i nieroztropnie.

Tym skarbem, który marnotrawimy jest przede wszystkim Boża łaska. Nie dawno polscy biskupi napisali w orędziu o ochronie stworzenia – bo dzisiaj trzeba już pisać specjalne orędzia broniące życia – że „obecne pokolenie żyje tak, jakby miało być pokoleniem ostatnim”. A więc jak taki marnotrawny syn, który nie myśli o przyszłości i nie chce pamiętać o tym, co było dawniej, depcząc wartości, które wyniósł z rodzinnego domu i żyjec tylko chwilą obecną. My też zaczynamy coraz częściej żyć tylko chwilą obecną, co bardzo często podkreślał w swoim nauczaniu Ojciec Święty, mówiąc, że „współczesny człowiek zatracił w sobie wymiar nadprzyrodzony, a jego największym pragnieniem jest dobre jedzenie i dobre spanie”. I powoli stajemy się jak takie drzewa bez korzenia, które zaczynają usychać i przynosić coraz mniej owoców. Jesteśmy jak synowie marnotrawni, którzy trwonią majątek, na który pracowały pokolenia. Dlatego, że zło przestaje nas gorszyć, ani nawet dziwić. Bo odmienność dzisiaj staje się normalnością, a normalność odmiennością. Bo rodzice dzisiaj zaczynają mieć coraz mniej praw, a coraz więcej praw chce przyznawać się tym, którzy na rodziców się nie nadają. Marnotrawimy też wielki skarb, jakim jest wiara naszego narodu. Bo obecne pokolenie jest już inne niż to, które odeszło.

W jednym z większych polskich miast jest pewna katolicka szkoła podstawowa, w której statucie widnieje zapis, że jej uczniowie powinni modlić się przed posiłkiem na szkolnej stołówce. Najprawdopodobniej ulegnie to zmienione, bo uczą się tam dzieci będące innego wyznania. Szkoda tylko, że nikt nie zapyta, jakich uczniów jest więcej i że nikt nie potrafi zrozumieć, że – jak sama nazwa tej placówki oświatowej wskazuje – wychowuje się tam dzieci w oparciu o wartości chrześcijańskie.

Dzisiaj krzyż jest najbardziej zwalczanym symbolem religijnym na świecie. Jest też najbardziej rozpoznawanym symbolem wiary. Zaraz po nim jest obraz Jezusa Miłosiernego, który poleciła namalować św. Siostra Faustyna, o którym to Jezus powiedział, że jest naczyniem, przez które chce rozlewać na ludzkość swoją łaskę. Dobrze wszyscy znamy ten wizerunek. Przedstawia on postać Chrystusa, który przychodzi po zmartwychwstaniu do Wieczernika. Jezus wyłania się z ciemności, bo w Wieczerniku panowała ciemność. Przychodzi do swoich uczniów. Do ludzi zlęknionych, przestraszonych, przychodzi do tych, którzy utracili nadzieję. Którym nagle całe życie pokąplikowało się do tego stopnia, ze nie widzieli wyjścia z tej trudnej sytuacji, w jakiej się znaleźli. I w tą ciemność w jakiej przebywali wchodzi Chrystus. Swoją obecnością rozświetla panujący wokół mrok.

Kiedy człowiek pozostanie sam, ze swoją słabością, pozostaje mu tylko rozpacz. Natomiast my mamy być ludźmi nadziei, dlatego, że w każdą ciemność, w każdą trudną sytuację w jakiej się znalazłeś może wejść Chrystus i swoją łaską rozświetlić nawet największą ciemność naszego życia. Bo orędzie o Bożym miłosierdziu nie straciło na swojej aktualności. Dlatego, że tak jak kiedyś uczniowie w zgromadzeni się w Wieczerniku, tak też my dzisiaj możemy zostać dotknięci Bożą łaską. Ale trzeba też tym miłosierdziem kierować się na co dzień, i nie tylko o nie prosić, co samemu nim żyć. Przecież błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Trzeba nauczyć się w życiu przebaczać. Nie tylko innym ludziom, tym, którzy nas skrzywdzili, ale i samemu sobie.

Trzeba raz na zawsze oddać Bogu wszystkie zranienia jakie w sobie nosisz, te wszystkie złe wspomnienia, które ciągnął się za tobą latami, grzechy, które pomimo tego, że już dawno wybaczone, ciągle cię niepokoją. Trzeba to wszystko Bogu zostawić i do tego nie wracać. Miłosierdzie moje jest niezgłębione, jak powiedział Jezus do Św. Faustyny.

Jezus przyszedł na Ziemię nie po to, aby nas potępić, ale aby nas zbawić, i wyciąga dzisiaj do nas swoje ramiona, niczym miłosierny Ojciec czekający na swojego syna. Przyszedł On do Apostołów pomimo drzwi zamkniętych, a do Faustyny powiedział, że wystarczy tylko szczelina w sercu człowieka, aby mogło tam dojść Jego Miłosierdzie.

Trzeba dzisiaj otworzyć się na ten wielki dar i prosić o Boże miłosierdzie, o przemianę naszych serc, bo taki jest sens Wielkiego Postu, który przeżywamy, aby doświadczyć swojego nawrócenia. I o to Miłosierdzie trzeba nam dzisiaj prosić, dla nas i całego świata. Dla naszych domów, naszych rodzin i naszych sumień. Aby Pan Bóg nas wewnętrznie przemieniał i uzdrawiał z tego co chore, co słabe, aby dotykał swoją łaską wszystkich mroków naszych serc, aby przyszedł wszędzie tam, gdzie panuje w nas grzech.

Ewangelia nie była wygodna dla wszystkich już w czasach Jezusa, i tak będzie zawsze. A Kościół trwa i będzie trwał, i będzie przypominał światu o Bożym miłosierdziu, bo jest zbudowany na skale. A jego siła i wielkość wcale nie leżą w ludzkich możliwościach, ale w jego dzieciach, które pomimo swoich słabości, podejmują trud nawrócenia i przemiany swojego życia, izawsze wracają w ramiona Miłosiernego Ojca, niczym współcześni marnotrawni synowie.

Ks. Michał Deryło

Możesz również polubić…