Nowy pontyfikat, stare wyzwania

Wraz z nowym pontyfikatem potrzeba, by Kościół wyraźnie pokazał swoją powszechność – globalność – uwalniając się tym samym od pułapek europocentryzmu. Nawet jeśli Stary Kontynent tonie, to łódź Piotrowa nie pójdzie na dno.

 

W jakiej sytuacji znajduje się Kościół, który czeka na nowego papieża?

Wyobraźnię porusza obraz obrotowych drzwi, jakie znamy z galerii handlowych. Wkraczamy do kapsuły, w której wnętrzu drzwi kręcą się nieustannie wokół własnej osi. Dzięki temu możliwy jest przez nie ruch w dwóch kierunkach naraz: do wewnątrz i na zewnątrz. Tą metaforą posłużył się brytyjski katolicki tygodnik „The Tablet”, by opisać kondycję Kościoła katolickiego: jedni wchodzą, inni wychodzą. Kierunek ruchu daje jednak do myślenia. Być może najdobitniejszą ilustracją jest niemieckie zestawienie za 2011 r.: więcej osób wystąpiło z tamtejszego Kościoła (180 tys.), niż przyjęło w nim chrzest (170 tys.). A przecież, globalnie patrząc, liczba katolików rośnie i już dawno przekroczyła miliard.

Tymczasem, wpatrując się w europejski pejzaż,można śmiało dodać inne budzące niepokój w Kościele obserwacje. Pikuje liczba powołań kapłańskich i – zwłaszcza – zakonnych. Maleje liczba praktykujących wiernych, szybko kurczy się poparcie dla etyki chrześcijańskiej, głos Kościoła w sprawach społecznych i etycznych przestaje się przebijać. Z przestrzeni publicznej rugowane są symbole chrześcijańskie, a dyskursowi religijnemu odmawia się prawa do bycia traktowanym na równi z innymi. Świadomość kryzysu nie jest już tylko zewnętrzna w stosunku do Kościoła. Rodzi się ona również w jego wnętrzu. Nie mógł jej powstrzymać ani pontyfikat Jana Pawła II, ani Benedykta XVI. Kryzys ten bierze się bowiem z szerszego kontekstu niż religijny.

***

A przecież można powiedzieć, że Jan Paweł II otworzył przed Kościołem wymiar horyzontalny, międzyludzki. Dzięki jego pielgrzymowaniu po krajach afrykańskich, latynoamerykańskich i azjatyckich w świadomości zachodniej wreszcie zagościła wizja Kościoła faktycznie powszechnego. Wojtyła sprawił, że tamtejsze społeczeństwa i kultury stały się uczestnikami tego świata i Kościoła. Odtąd powinno być dla wszystkich jasne – Europa nie jest alfą i omegą.

Krótki pontyfikat Benedykta XVI ma tu swoją istotną rolę, gdyż był z kolei skoncentrowany na Kościele w Europie. Papież Ratzinger otworzył wymiar wertykalny eklezjalnej obecności w świecie, relacji Boga z człowiekiem. Ten intelektualista w starym zachodnim stylu zafundował Kościołowi na Starym Kontynencie umocnienie. Symboliczne są jego odwiedziny w specyficznie etykietowanych krajach: w zeświecczonej Francji, ateistycznych Czechach, Irlandii zdruzgotanej po aferach pedofilskich, Austrii wciąż pogrążonej po fali skandali personalnych.

Wspólne w tych pontyfikatach jest akcentowanie osobowego wymiaru wiary i ewangelicznego etosu życia. Jan Paweł II oznaczył Kościół jako szlak dla człowieka: to nie ludzie są dla Kościoła, lecz to Kościół jest dla ludzi i dla świata. Benedykt XVI przypomniał zaś, że Kościół jest Kościołem danym dla ludzi, lecz w pierwszym rzędzie jest Kościołem Chrystusa. Sam Kościół podlega zaś ciągłej ewangelizacji.

Nie uchroniło to jednak Kościoła przed nowymi wyzwaniami: koniecznością rozprawienia się z własnym europocentryzmem i mocnym wejściem w globalną rzeczywistość świata. Niestety Kościół tak dalece utożsamił się z Europą, że kryzys toczący kontynent, wydaje się być także kryzysem eklezjalnym.

***
 

Religijne i duchowe życie Starego Kontynentu staje pod znakiem zapytania. Z jednej strony, zjawisko prywatyzacji religii wciąż postępuje: traktowana jako przedmiot intymny, niemal całkowicie usuwa się z przestrzeni społecznej. Z drugiej strony, teorie sekularyzacji forsowane jako uniwersalne, wyraźnie zawodzą i nie sposób ich zastosować do większości poza-zachodnich społeczeństw. Równocześnie – na jednym biegunie – widać powrót do konserwatywnych wspólnot, zaś – na drugim biegunie – najmocniejszą tendencją jest przechodzenie do duchowości, która wprawdzie bazuje zwykle na tradycjach religijnych, ale jest „wiarą bez przynależności”.

Ostrze krytyki skutecznie wymierzone jest głównie w instytucjonalne przejawy obecności religii. Powszechnie prorokuje się już koniec form instytucjonalnych religii. To instytucja Kościoła – pada zarzut – miała doprowadzić do deformacji i wypaczenia skarbu, jakim jest Ewangelia. Kościół zostaje przeciwstawiony Chrystusowi. Syntetycznie przedstawia ten tok myślenia Slavoj Žižek, gdy przepowiada, że odzyskanie rdzenia chrześcijaństwa jest możliwe tylko przez odrzucenie jego instytucjonalnej skorupy: „To właśnie krańcowy heroiczny gest, na który czeka chrześcijaństwo: by ocalić swój skarb, musi poświęcić samo siebie…”. Takie rozumowanie obecne jest też wśród katolików.

Nie jest pocieszeniem wskazywanie na elitarne grupy, które jakoby miały stanowić zarzewie odnowy chrześcijańskiej. Tego rodzaju entuzjazm skutecznie studzi koncepcja „religii zastępczej”. Grace Davie wykazuje w niej, że dzisiaj w ramach religii instytucjonalnych praktykuje mniejszość społeczeństwa. Robi to jednak przy akceptacji większości. Tym samym mniejszość ta podtrzymuje istnienie instytucji, by ta była gotowa na wypadek „czarnej godziny”. Odbywa się więc to zgodnie z zasadą „jak trwoga, to do Boga”. W przypadku dramatycznych zdarzeń większość będzie mogła znaleźć ukojenie w religijnej formie, którą udostępnia im mniejszość. Z kolei Zygmunt Bauman diagnozuje, że funkcją religii staje się funkcja terapeutyczna. Nawet więc jeśli dzięki „religii zastępczej” przetrwają struktury, to wypełniać je będą rytuały i okazjonalnie ożywiane emocje, ale już nie wiara.

W międzyczasie bowiem zakorzeniać się będzie w mentalnym pejzażu Starego Kontynentu coraz bardziej świeckość, przez co tym trudniej ludziom przyjdzie się poruszać w przestrzeni wiary. Zjawisko wykorzenienia z tradycji wiary chrześcijańskiej w młodym pokoleniu Europejczyków oznacza praktyczną nieumiejętność orientowania się w religijnej symbolice i brak choćby intuicyjnego rozumienia takiego dyskursu. W świecie zachodnim rodzi się pokolenie „religijnych analfabetów”. Znamienne, że właśnie tego określenia na opisanie powyższego trendu używają zarówno socjologowie, jak i Benedykt XVI.

***
 

Wszystko to nie oznacza jeszcze, że Kościół w Europie skazany jest na zatonięcie. To właśnie pontyfikat Benedykta XVI osadził mocno chrześcijaństwo na Starym Kontynencie w nowym kontekście. Papież działał zgodnie z zasadą nowej ewangelizacji: zaczynać trzeba zawsze od siebie. Dopiero wtedy można wychodzić na „dziedzińce pogan”. Skoro więc Kościół chce twórczo wpłynąć na ożywienie kulturowe, duchowe, a nawet demograficzne Europy, musi wciąż wracać do korzeni, by jego przekaz był czysty i autentyczny. Jednak na tym polu wydaje się, że refleksja eklezjalna się rozwija. Jedyne, co ją jeszcze więzi, to europocentryzm. Kryzys Kościoła w Europie nie jest kryzysem Kościoła jako takiego. Kościół musi wyzwolić się z pozycji zakładnika Europy, w jakiej sam się ustawia.

Kościół musi dzisiaj wykonać radykalny gest wyjścia w kierunku globalności. Banałem jest już stwierdzenie, że żywotne siły chrześcijaństwa drzemią dziś poza Europą. Dlatego wciąż oczekuje się symbolicznego rozpoczęcia nowej ery Kościoła w osobie papieża spoza zachodniego kręgu cywilizacyjnego. Gdy na Starym Kontynencie wiara doświadcza regresu, to przecież rozwija się w Ameryce Południowej – w żarliwej, masowej i emocjonalnej wierze; w Azji – we wspólnotach będących mniejszościami religijnymi, które są w stałej konfrontacji z innymi kulturami oraz lokalnymi wrogimi im reżimami; w Afryce – w entuzjazmie pierwszego spotkania z Dobrą Nowiną.

Jest jednak druga strona medalu. Pozytywny aspekt rozwoju przyćmiony jest prześladowaniami religijnymi i zamachami na wolność religijną. Choć zdarza się słyszeć słowa o prześladowaniach Kościoła w Europie, to jednak męczeństwo rozgrywa się poza jej obszarem. Wobec tego potrzebne jest wyraźne wzmocnienie… politycznej pozycji Kościoła. Nie chodzi o zabezpieczanie doraźnych interesów instytucji. Celem jest autorytet nie tylko symboliczny, ale też dyplomatyczny. Korzystanie z niego służyć ma staraniom o zabezpieczanie praw wiernych w krajach, w których stają się ofiarami prześladowań. Kościół powinien też zabiegać o pozycję globalnego gwaranta przestrzegania zasad moralnych wobec religijnego pluralizmu.

Europejski Kościół traktuje jednak chrześcijaństwo zakorzeniające się w innych kręgach kulturowych wciąż protekcjonalnie. Nie ma jednak ku temu podstaw. Problemem są okulary, przez które patrzy, a w nich jednym szkłem jest ścisłe związanie katolicyzmu i jego formacji z filozofią zachodnią, drugim szkłem jest zaś przekonanie o europejskiej świetności, wielkiej, lecz przecież w pewnych aspektach minionej. Te okulary trzeba rozbić. Ani Kościół, ani Europa nie mogą żyć chwałą wieków minionych, bo taka inwalidzka renta jest drogą donikąd.

***
 

Europa po fali zwulgaryzowanego postmodernizmu spod znaku „nie ma jednej prawdy, a wszystko jest względne” przypomina coraz bardziej poligon eksperymentalny. Doprowadzając do przesady, może wysadzić w powietrze samą siebie. Poniekąd więc rolą Kościoła staje się intelektualne zabezpieczanie europejskiego humanizmu. W ostatnich dekadach wyklarowały się trzy podstawowe problemy, wobec których chrześcijaństwo musi zdobyć się na znacznie większą aktywność intelektualną reprezentowaną w przestrzeni publicznej. Są to: kryzys antropologiczny, wyzwania bioetyczne oraz relacje wiary z nauką. Zarówno wobec zagadnień bioetycznych, jak i relacji wiary z nauką Kościół ma, jak ufam, potencjał, który musi natychmiast uruchomić. Te wyzwania są możliwe do podjęcia w obliczu zasadniczego dla nich pierwszego problemu.

Kondycję europejską z perspektywy chrześcijańskiej cechuje poważny kryzys antropologiczny. Jeżeli pytanie o Boga przestaje być intrygujące, to głównie dlatego, że problemem wyjściowym jest brak odpowiedzi na pytanie o to, kim jest człowiek. Chaos w dziedzinie antropologii jest jednym z odprysków trudności, przez jakie przechodzą dzisiaj nauki humanistyczne i społeczne. Z jednej strony, coraz bardziej zaawansowana specjalizacja, z drugiej strony coraz dalej idąca interdyscyplinarność – sprawiają, że interpretacje świata stają się może i wielowymiarowe, ale szczątkowe. Zawisają w aksjologicznej próżni. Przyczyniają się do kolażowego konstruowania wiedzy i gubienia się pośród niej konkretnego człowieka.

***
 

Z jakim ruchem w przywołanych na początku obrotowych drzwiach prowadzących do i z Kościoła spotka się nowy papież? Jaki ruch w nich wywoła?

Jeśli Sobór Watykański II pół wieku temu chciał zasypać przepaść, jaka historycznie rzecz biorąc pojawiła się w ciągu XIX w. między Kościołem i światem, a dziś jesteśmy – jak ocenia Benedykt XVI – dopiero na początku jego recepcji, to znaczy że wyzwanie wciąż trwa. Pomimo wszystko jednak, Papież pół roku temu w Mediolanie zapewniał: „Choć czasem można by myśleć, że łódź Piotrowa znajduje się pośrodku przeciwnych wiatrów, to jednak zmartwychwstały Pan jest obecny i trzyma w ręku rządy nad światem i nad ludzkimi sercami”.

Tomasz Ponikło/deon.pl

Możesz również polubić…