Co ja z tego mam?

Oprócz wyzwania stawiania czoła niebezpieczeństwu stałego oddalania się od siebie, głównym wrogiem małżeństwa jest, jak sądzę, konsumpcyjna kultura wartości rynkowych, która niepostrzeżenie wkradła się w rodzinę.

W swojej wcześniejszej książce Take Back Your Kids: Confident Parenting in Turbulent Times dowodziłem, że w dzisiejszym świecie dzieci coraz częściej wychowuje się na konsumentów usług rodzicielskich, przy czym rodzice widzą siebie samych jako dostawców usług rodzicielskich dla uprawnionych do ich otrzymywania dzieci. Zagubiła się idea posiadania obowiązków przez dzieci jako członków rodzin i społeczności. Rodzice, powodowani najlepszymi intencjami, usilnie starają się zapewniać swoim dzieciom każdą możliwą szansę niepozostawania w tyle w wyścigu o sukces w dorosłym życiu. Rodzicielstwo staje się rozwijaniem produktu.

Kultura konsumpcyjna dokonała zamachu na małżeństwo oraz rodzicielstwo i płynie wraz z nami w łódce, która kieruje się na południe. Konsumpcyjny stosunek do małżeństwa jest wszechobecny i wpływa na nas wszystkich, tak jak globalne ocieplenie czy zanieczyszczenie powietrza. Najszybciej wyczuwamy to, gdy pojawia się jakiś niepokój w związku z drugą osobą lub naszym małżeństwem i w myślach bądź na głos zadajemy sobie pytania typu: „Jakie ja mam korzyści z tego związku?”. Albo: „Zasługuję na coś lepszego!”, czy „Co ja w ogóle z tego mam?”. Nie chodzi o to, że takie myśli są całkowicie niestosowne: jeżeli w małżeństwie któraś ze stron ma romans lub znęca się fizycznie nad drugą osobą, wtedy skupianie uwagi na własnym interesie jest całkiem właściwe. Gdy jednak żona lub mąż okazują się nie być takimi kochankami, jakimi spodziewaliśmy się, że będą, lub też częściej zrzędzą bądź nie wyrażają swoich uczuć w odpowiedni sposób, wtedy myślenie konsumpcyjne podpowiada nam, że nie zrobiliśmy najlepszego interesu, pobierając się z tą osobą. Zaczynamy wtedy robić analizę kosztów i korzyści: co otrzymuję ze związku w porównaniu z tym, co inwestuję?

Znałem pewną parę, która liczyła sobie wzajemnie wszystkie nieobecności w domu, określając w ten sposób dodatkowy czas, jaki należało po powrocie poświęcić na opiekę nad dzieckiem. Pomimo iż twierdzili, że starają się być w stosunku do siebie sprawiedliwi, uważam, że nieustannie podliczali, ile kto wkłada w małżeństwo i ile otrzymuje. Później mężczyzna ten opuścił swoją żonę dla innej kobiety.

Nic dziwnego, że pogoń za dobrym układem w małżeństwie zmniejsza szanse na to, że będzie ono dla małżonków źródłem satysfakcji. Naukowiec Paul Amato pokazał, że koncentrowanie się na tym „jakie ja mam z tego korzyści?” prowadzi do mniejszego zadowolenia ze związku w przyszłości niż stosunek do małżeństwa oparty na oddaniu. Z moich obserwacji wynika, że jeżeli mężczyzna wciąż powtarza sobie, że ma prawo do lepszego seksu niż ten, którego doświadcza w swoim małżeństwie (podejście konsumpcyjne), jego niezadowalająca relacja seksualna z żoną będzie trwać dalej. Nie zareaguje ona w sposób uczuciowy i erotyczny na jego przekonanie o tym, że ma do czegoś prawo. Małżonkowie mają być kochankami, a nie usługodawcami w dziedzinie przeżyć seksualnych i innych usług małżeńskich.

Przypominam sobie film Lovers and Other Strangers, w którym Beatrice Arthur grająca matkę dorosłego syna oświadczającego, że się rozwodzi, ponieważ nie jest szczęśliwy w swoim małżeństwie, wypowiada następujące wspaniałe zdanie: „Nie szukaj szczęścia Richie, to cię jedynie unieszczęśliwi”.

Może myślisz, że przesadzam, gdy mówię, że konsumpcyjna kultura rynkowa zakłóciła nasz sposób myślenia o małżeństwie. Reklamodawcy szybko rozpoznają i wykorzystują kulturowy trend, aby przemówić do konsumentów. Widziałem ostatnio w pewnym czasopiśmie zdjęcie nowej Hondy Civic z następującym nagłówkiem „Smutne jest to, że prawdopodobnie będzie to najzdrowsza relacja w twoim dorosłym życiu”. Honda wyjaśnia: „Próbowałeś już ogłoszeń towarzyskich, randek w ciemno, a nawet jakiegoś czatu w Internecie. Po co? Civic Sedan jest inteligentny, zabawny i atrakcyjny. Nie mówiąc o tym, że jest gotowy podjąć zobowiązania już dziś”. Następnie, na wypadek gdyby czytelnik poczuł się onieśmielony, w reklamie pojawia się mrugnięcie reflektora: „Szukasz dobrej zabawy?”.

Najwyraźniej musimy zabiegać o „zdrowe, dojrzałe relacje” z samochodami, ponieważ, jak stwierdza reklama dżinsów Levi’s, na małżeństwie nie można już polegać. W przygotowanej z przepychem sześciostronicowej reklamie widzimy szczęśliwe pary podczas randek, z podpisami informującymi o tym, jak długo były ze sobą, zanim się rozstały. Na ostatniej stronie pokazane są dwie koleżanki w pokoju, jedna pocieszająca drugą z powodu niedawnego zerwania z chłopakiem. Tuż za dziewczynami, na ścianie w kuchni, wisi plakat z napisem w języku hiszpańskim Mis padres se divorcian: „Moi rodzice są rozwiedzeni”. Umieszczony pod spodem napis przekazuje przesłanie reklamy: „Levi’s – przynajmniej niektóre rzeczy trwają wiecznie”.

To przesłanie wskazuje na to, że możemy liczyć tylko na to, co kupujemy, a nie na to, co wspólnie z innymi dzielimy, ani też na tych, dla których się poświęcamy. I jedyna rola, jaka jest w stanie przetrwać, to rola konsumenta. Firmy, którym zależy na nas jako klientach, zrobią wszystko, aby zaspokoić nasze potrzeby, w przeciwieństwie do naszych współmałżonków, którzy czasami stawiają własne potrzeby bądź potrzeby naszych dzieci ponad naszymi. Levi’s będzie do naszej dyspozycji nawet wtedy, gdy nasi rodzice rozwiodą się, a kochankowie nas opuszczą. Jakże pocieszające!

U podstaw dzisiejszej kultury konsumpcyjnej leży pogląd mówiący, że nasze zakupy i nasze relacje powinny mieć działanie terapeutyczne, powinny być dla nas dobre z psychologicznego punktu widzenia. Małżeństwo jest (lub niegdyś było) najwyżej cenionym obszarem osobistego wzrostu i samorealizacji. Jednak w tym obrazie terapeutycznej konsumpcji nie pojawia się wytrwałość ani poświęcenie. Kiedy relacje małżeńskie stają się psychologicznie bolesne czy też zaczynają hamować nasz rozwój, wokół znajduje się wielu terapeutów gotowych służyć nam pomocą przy rozwodzie. Większość ludzi urodzonych w latach wyżu powojennego oraz ich potomkowie noszą w swych umysłach terapeutę – psychologiczny głos kultury konsumpcyjnej -zachęcającego nas do tego, abyśmy przestali tak ciężko pracować czy też opuścili małżeństwo, które nie spełnia naszych aktualnych potrzeb emocjonalnych. W małżeństwie konsumpcyjnym klient – ty czy ja jako jednostka upominająca się o swoje zasłużone nagrody – ma zawsze rację.

Wiecej w książce: Jak trzymać się razem w świecie, który chce nas rozdzielić – William J. Doherty

Możesz również polubić…