Franciszek Kucharczak: Prostactwo przekazu

Episkopat ogłosił dokument bioetyczny i „wiodące media” wpadły w furię. Już tam się wszyscy spodziewali, że Kościół poprze aborcję, antykoncepcję, a przynajmniej produkcję ludzi na zamówienie, a tu masz! – znowu to samo: nie, nie i nie.

No to się też chłopaki z dziewczynami wzięli za „omawianie” dokumentu – wiadomo, jak człowiek słyszy „omówienie”, to myśli, że już zna to, co „omówione”. To taki syndrom ucznia, który zalicza lektury, bo zdążył przeczytać streszczenie. Tyle że gdy za „streszczanie” biorą się medialni propagandyści, tak się ono ma do oryginału, jak, nie przymierzając, Tusk do Pułtuska.

Gdy czytałem i oglądałem wiadomości o dokumencie bioetycznym, miałem wrażenie, że mowa o czymś zupełnie innym. Bo, przyznaję, samowolnie poznałem tekst, zanim wzięli go na warsztat „fachowcy”. I uznałem go za świetny. No a przecież miałem czekać, aż mi powiedzą, co myślę. Więc też powiedzieli. Na przykład TVP Polonia dała materiał, w którym najpierw był wstęp, że in vitro to szansa… itede, a „Kościół przedstawił kontrowersyjne stanowisko w tej sprawie”. Kontrowersję uosabiała zdolna studentka, która ponoć jest pierwszym polskim dzieckiem poczętym z in vitro. Dziewczyna z ironicznym uśmieszkiem oznajmiła, że nie ma „bruzdy dotykowej” i się nie ślini, a redaktor dodał w tle, że ona teraz „z przerażeniem patrzy, co polski Kościół robi z ludźmi, dla których in vitro oznacza szansę na dziecko”. A co robi? Ano, studentka orzekła, że Kościół „konsekwentnie prowadzi kampanię nienawiści, stygmatyzacji dzieci poczętych z in vitro oraz ich rodziców”.

Potem cięcie – i konferencja prasowa. Widzimy biskupa Hosera i słyszymy komentarz, że Kościół porównuje narodziny z in vitro do efektów produkcji rolniczej. Słuchacz ma po takiej informacji wrażenie, że biskup uważa dzieci z in vitro za kartofle. I nie myśli już potem, że Kościół sprzeciwia się tej metodzie właśnie dlatego, że sprzeciwia się hodowli ludzi jakby byli warzywami, w których można przebierać i robić z nich mrożonki.

Potem przyszedł czas, żebyśmy usłyszeli, że „lekarze widzą wady merytoryczne w stanowisku hierarchów”. Konkretnie dwaj lekarze, którzy powiedzieli, co powiedzieć mieli, zwłaszcza że jeden z nich działa w biznesie in vitro. Jakoś jednak redaktor nie zauważył, że to nie wszyscy lekarze. I że lekarzem jest też biskup Hoser. No i nie zauważył prof. Kochańskiego, genetyka klinicznego, który siedział obok duchownych na konferencji prasowej i który powiedział, że w takich sprawach jak in vitro nie da się wzbudzić dyskursu w środowiskach naukowych. „Argumentom naukowym przeciwstawia się, przykro mi to powiedzieć, wrzask” – stwierdził.

Na tym to polega. Wrzeszczy się, żeby zagłuszyć fakty. Społeczeństwo jest karmione doniesieniami, w których gra się na emocjach i wprowadza prostackie rozumowanie typu: Kościół mówi, że in vitro jest złe, czyli mówi, że dzieci tą metodą poczęte są złe.

Kto się na to łapie, niech się ten raz wysili i przeczyta dokument bioetyczny. To nie jest dłuższe niż streszczenie lektury.

GN16/2013

Możesz również polubić…