Ks. Marek Wasąg – Duchowość pustych dłoni

„Nie zazna ludzkość spokoju dopokąd nie zwróci się do źródła miłosierdzia mojego” (DzF 848), powiedział Pan Jezus do s. Faustyny. Prawdziwości tych słów nie sposób nie zauważyć w świecie, w którym przyszło nam żyć. Z jednej strony spotykamy się z poglądami promującymi samowystarczalność i niezależność od jakichkolwiek nadrzędnych autorytetów duchowych, lansującymi ideologię sukcesu bez wysiłku, wyśmiewającymi dotychczasowe, sprawdzone zasady etyczno-moralne, co prowadzi w konsekwencji do uprawiania propagandy wieszczącej „śmierć Boga” we wszystkich wymiarach ludzkiej egzystencji i koniec epoki chrześcijaństwa.

Mamy do czynienia ze swego rodzaju budowaniem wieży Babel w oparciu o najnowsze technologie, dysponując niewyobrażalnymi możliwościami techniczno – informatycznymi czy medialnymi, które mają nam pomóc „być jak bogowie”. Z drugiej strony można zaobserwować prymitywizację stosunków międzyludzkich, rosnący niepokój i zamęt w sercach i umysłach wielu ludzi, dezorientację w podejmowaniu istotnych wyborów życiowych, brak poczucia bezpieczeństwa, utratę tożsamości, lęk przed przyszłością, co skutkuje wewnętrznym rozbiciem, zagubieniem i zniechęceniem, a w niektórych przypadkach rozpaczą. Człowiek oderwany od relacyjnego odniesienia do Boga zdany jest na klęskę, gdyż – jak zauważają Ojcowie soborowi – „stworzenie bez Stwórcy zanika” (KDK 36). To wszystko sprawia, że Bóg w swojej nieskończonej miłości, w czasach ostatecznych daje ludzkości „ostatnią deskę ratunku”, to jest Boże Miłosierdzie.

Do Wspólnoty Miłości Miłosiernej w Polańczyku, której podstawową misją jest szerzenie Bożego miłosierdzia, przejeżdżają osoby z bardzo dużym wachlarzem różnych potrzeb. Jedni proszą o modlitewne wsparcie w sprawach rodzinnych, inni o umocnienie wiary, jeszcze inni oczekują jedynie wysłuchania i dobrego słowa, ktoś przywozi ze sobą cały bagaż pokoleniowych obciążeń czy niszczącej mocy przekleństwa, ktoś depresję, nerwicę, lęki, niewyjaśnione z punktu widzenia medycyny somatyczne objawy choroby, niektórzy (nie mało osób) pragną uwolnienia od skutków praktyk okultystycznych, a jeszcze inni wchodzą na drogę duchowej terapii. Wszyscy natomiast, bardziej bądź mniej świadomie przyjeżdżają po miłość, bo to miłość uzdrawia, uskrzydla, nadaje sens ludzkiemu życiu.

Wobec tak wielu i wielkich problemów ludzkich z którymi spotykamy się na co dzień, pozostaje błogosławieństwo pustych dłoni. To wszystko, co mamy do zaoferowania oprócz naszej modlitwy, oczywiście. My nie mamy na tyle miłości, by zaspokoić potrzeby kogokolwiek, ale Pan Jezus uczy nas ciągle, że jedynym naczyniem, którym obficie możemy czerpać z głębokości miłosierdzia Bożego jest ufność. Im bardziej nasze dłonie są puste, tym więcej Bóg może w nie wlać swojej łaski. Można odnieść wrażenie, że ludzkość i świat przypomina dziś jedną wielką ranę, której nie uzdrowią żadne ludzkie środki, jedynie Boże miłosierdzie. Dlatego stajemy mali w obliczu wielkich problemów i wołamy o miłosierdzie. Trochę jak Dawid wobec Goliata: bez zbroi i miecza, jedynie z drewnianym kijem (krzyżem Jezusa) i pięcioma gładkimi kamieniami (pięć Jezusowych ran), wydobytych ze strumienia (Bożego miłosierdzia). Okazuje się, że to wystarcza, gdyż Pan Bóg wybrał to, co małe w oczach tego świata, aby zawstydzić wielkich. Zresztą na tym opiera się cała duchowość naszej Wspólnoty: puste ręce, ubogie środki i to co małe – chodzi o nas i nasze możliwości, i oczywiście nieskończone Boże miłosierdzie, które jest większe niż ludzki grzech i nędza. Duchowość pustych rąk to duchowość dziecka, życie w ciągłej zależności od Ojca, w zawierzeniu Jego planom, które odsłania przed nami najwyżej jeden krok do przodu. Dlatego żyjąc duchowością pustych dłoni, nie można robić sobie żadnych planów, ani pięcioletnich, ani dziesięcioletnich, a tym bardziej stu. Manny mamy dość na dzisiaj i niczego nie można zostawiać na jutro, bo się zepsuje i będziemy odpowiedzialni za marnotrawstwo. Nasza codzienna droga, którą dzielimy z tymi, którzy do nas przychodzą, to wędrówka do Ziemi Obiecanej. Nie ważne jak długo ona potrwa, ważne że prowadzi nas nowy Mojżesz, Jezus Chrystus i to On nas zbawia, uwalnia, leczy, karmi i ochrania.

To nie oznacza, że we Wspólnocie żyje się łatwo, czy łatwa jest nasza posługa. Osoby, które przyjeżdżają z prośbą o pomoc, są też przeniknięte mentalnością tego świata. Niekiedy oczekują gotowych rozwiązań, szybkich efektów, a czasami wręcz odbierają naszą posługę jako formę katolickiej magii: położą ręce, coś pod nosem pomruczą i będzie lepiej, w sensie, że zrobi się przyjemniej, łatwiej będzie żyć. Podczas, gdy w posłudze modlitwą wstawienniczą nie chodzi o to, żeby było przyjemniej, tylko, żeby pomóc człowiekowi wejść na drogę zbawienia i pełnienia woli Bożej, lub na tej drodze go umocnić. Pan Jezus nie przyszedł na świat, żeby poprawić ludziom nastrój, tylko żeby ich zbawić, a wiemy jaka jest cena naszego zbawienia: trud, ofiara, męka, i śmierć. Potem jest oczywiście zmartwychwstanie i wniebowstąpienie, ale najpierw jest śmierć. Podczas, gdy wiele osób chciałoby doświadczyć zmartwychwstania, nie zadawszy w sobie śmierci wrogości (Por. Ef 2,16). Dlatego często trzeba taką osobę ewangelizować, aby pozwolić jej doświadczyć, że Jezus Chrystus jest jedyną Drogą, Prawdą i Życiem. Pan Jezus robi dziewięćdziesiąt dziewięć kroków w naszą stronę, ale ten jeden musimy zrobić my. Konieczna jest współpraca, wysiłek woli, pragnienie zmiany życia, jeżeli domaga się tego sytuacja.

Czasami daje się zauważyć, że oczekiwanie efektywności, wynika z niezrozumienia naszej posługi, której celem jest głoszenie miłosierdzia i wzywanie do nawrócenia, nie efekty, bo te nie od nas zależą. Postawienie na osiągniecie efektów za wszelką cenę, w konsekwencji skutkuje banalizacją wiary. Wiara nie ma być naiwna, ale rozumna, a nasza postawa ma być pełna dziecięcej ufności, a nie dziecinady. Dlatego nie możemy oczekiwać, że po modlitwie wstawienniczej odrośnie komuś ręka, którą stracił np. w wypadku, ale, że modlitwa i związana z nią łaska Boża pomoże temu nieszczęśnikowi pogodzić się z życiem o jednej ręce i wyprowadzić z tego fizycznego zła jeszcze większe duchowe dobro; zrozumieć, że lepiej jest z jedną ręką wejść do królestwa Bożego, niż z dwiema rękami być wrzuconym do piekła (por. Mk 9,43). Prawdą jest, że Bóg jest wszechmogący, ale prawdą jest też, że szanuje naszą naturę. Dotyczy to również problemów natury emocjonalnej, które wymagają jeszcze innej pomocy niż duchowa. Czasami potrzeba pomocy psychologa, psychoterapeuty, czy psychiatry. Oni też mogą być narzędziem Pana Boga. Dlatego zdarza się, że odsyłamy osoby do kompetentnych specjalistów i widzimy dobre owoce współpracy terapii duchowej i psychoterapii.

Mając świadomość, że każdy z nas potrzebuje przede wszystkim miłości, musimy sami dbać o to, by Bóg mógł nas nią napełniać, abyśmy z kolei byli zdolni tą miłością się dzielić. Sztuką w posłudze jest jednoczesne okazywanie miłości ojcowskiej i macierzyńskiej. Naszym zadaniem jest pomóc innym stanąć w prawdzie, by prawda robiła przestrzeń dla łaski, ale też usługiwała miłości. To prawda nas wyzwala i nie można skupiać się jedynie na miłości, gdyż miłość bez prawdy jest zagrożeniem, podobnie jak prawda bez miłości może okazać się zabójcza. Dlatego miłość pomaga prawdzie być łagodną, a prawda miłości stanowczą.

Ks. Marek Wasąg

Możesz również polubić…