Franciszek Kucharczak: Bożek do ogródka

Nie przeszkadza ci obca symbolika w twoim domu? Ale ty jej przeszkadzasz.

Zaskoczyła mnie oferta sklepów z wyposażeniem gospodarstw domowych. W jednym z supermarketów ujrzałem ostatnio Buddę jako element kilku aranżacji ogrodu. Także na półkach rzędami stały figury duże, średnie i małe. Artykuł musi być bardzo chodliwy w tym naszym chrześcijańskim kraju. Nie tylko Budda zresztą. Przykładowo stylizowane laleczki wudu z opisem działania można kupić w zwykłym sklepie zabawkarskim.

Pewnie ludzie w większości traktują takie rzeczy jako ozdoby, podobnie jak i inne przedmioty kultu używane w innych religiach. Bez oporów wieszają więc dzieciom nad łóżkami rozmaite egzotyczne dziwadła, reprezentacyjne ściany mieszkań zdobią maskami i symbolami, których nie rozumieją.

Jakoś utrwaliła się w głowach myśl, że gdy nie przejmujemy się symboliką, to ona nie przejmuje się nami. Gdy gospodarz nie deklaruje wprost wiary w bożka, którego wyobrażenie stawia sobie w domu, myśli, że bożek się u niego nie zadomowi. Gdy wykonuje jakieś gesty i gdy wypowiada jakieś słowa, sądzi, że to „tylko gesty” i „tylko słowa”.

Wiele lat temu w kinach PRL pojawił się film „Hair”. To była pochwała ruchu hipisowskiego z całą jego pozorną wolnością i głupawym pacyfizmem. Film emanował zachwytem nad religiami Dalekiego Wschodu. W tle przewijał się wpadający w ucho motyw muzyczny ze słowami „Hare Kriszna, Hare Rama”. Później nuciłem te słowa, nie zaprzątając sobie głowy ich znaczeniem.

Dziwiłem się potem, że gdy chwytam za różaniec, ogarnia mnie wściekłość. Z wysiłkiem musiałem przebijać się przez kolejne zdrowaśki. Nie lepiej było z innymi praktykami chrześcijańskimi. Trwało to jakiś czas, ale nie widziałem wtedy związku między tymi rzeczami. A myślę, że związek był, bo ludzkie słowo ma moc. I moc mają też ludzkie gesty i obierane znaki, nawet gdy człowiek nie do końca wie, co znaczą i komu służą.

Uświadomiłem sobie to mocniej, gdy usłyszałem, jak świątobliwa karmelitanka rozmawiała z chłopakiem, który tłumaczył się, że na jakimś zlocie robił „tylko” to, co inni. – Paliłeś kadzidełko Buddzie? Zdradziłeś Chrystusa! – wypaliła mu prosto w oczy.

Jakoś nie było to dla mnie wcześniej jasne. Przyznaję, że byłem wtedy pod wpływem „lajtowej teologii”, która, choć nie mówiła tego wprost, szacunek wobec inaczej wierzących utożsamiała niemal z zaniechaniem prowadzenia ewangelizacji. No bo „każdy ma swoją prawdę” i każda religia jest niemal tyle samo warta. Jakoś nie pomyślałem wtedy, że buddysta nie może zdradzić Boga, skoro nigdy Go nie znał. Zdradza natomiast chrześcijanin, który z Buddy lub z cudzych bóstw robi sobie wzór i przewodników.

Czym właściwie jest stawianie sobie obcych bóstw przy domu lub w domu, jeśli nie zdradą żywego Boga? A czym innym jest pląsanie z harekrisznowcami i wykrzykiwanie wezwań do ichnich bogów?

Bóg mówi na kartach Biblii jasno: „jestem Bogiem zazdrosnym”, a to znaczy, że żadnej konkurencji nie uznaje. Jeśli więc człowiek obok kapliczek dla swoich ulubionych bóstw jedną zarezerwuje dla Boga, to dużo gorzej, niż gdyby nie dawał Mu żadnej.

gosc.pl

Możesz również polubić…