Czy Kościół musi zajmować się gender?

Czy Kościół musi się zajmować gender, podobnie jak zajmuje się aborcją, eutanazją czy in vitro? Niestety, musi! – pisze w swoim najnowszym felietonie ks. Henryk Zieliński.

Mówienia i pisania o gender mamy już powoli dosyć. A to dopiero początek. Napór tej ideologii zaczyna się bowiem nasilać. Kolejne państwa wprowadzają do swojego ustawodawstwa trzecią obok męskiej i żeńskiej płeć: nieokreśloną. Umożliwia ona ustawianie się w roli mężczyzny lub kobiety w zależności od chwilowego widzimisię. Wybranie płci nieokreślonej jest nagradzane różnymi przywilejami, o czym wiedzą nawet więźniowie, bo im akurat gwarantuje to choćby pojedynczą celę.

Praktyki te zaczynają przenikać również do Polski, chociaż nie mają u nas podstaw prawnych. Nie tylko w ankietach zagranicznych firm, ale również w niektórych instytucjach podległych Ministerstwu Zdrowia pojawia się już możliwość wybrania tej trzeciej, nieokreślonej płci. Jeśli w ślad za tym pójdą przywileje i ułatwienia, to liczba osób deklarujących płeć nieokreśloną będzie gwałtownie rosnąć, co z kolei dostarczy argumentów do zmiany prawa. Do tego dążą ci, dla których płeć nie jest określona przez naturę, ale wyłącznie przez kulturę, w której jedni podejmują się ról uznawanych za męskie, a inni ról uznawanych za kobiece. W parlamencie jest złożony projekt ustawy o „uzgadnianiu płci”. Takie „uzgadnianie” miałoby być dostępne już dla trzynastolatków, bez zgody rodziców.

Nietrudno sobie wyobrazić, że manipulowanie płcią może być kamuflażem dla tych, którzy mają skłonność do seksualnych perwersji. Czy jeszcze można będzie zabronić obnażania się w damskiej przebieralni komuś, kto „tylko” fizycznie pozostaje mężczyzną? Kto ośmieli się choćby go za to krytykować? W wielu krajach już przecież obowiązują ustawy antydyskryminacyjne. Również u nas prace nad taką ustawą trwają i jeśli wejdzie ona w życie w proponowanej postaci, to ograniczy wolność słowa i wolność religijną.

Żonglowanie płcią może być pomysłem na obchodzenie prawa tam, gdzie nie pozwala ono na zawieranie tzw. małżeństw jednopłciowych. Ale nie tylko. Przed paroma miesiącami niemiecka prasa już rozpisywała się o pierwszym „mężczyźnie”, który urodził dziecko. Tyle że ów „mężczyzna” był biologicznie stuprocentową kobietą, która najpierw poddała się sztucznemu zapłodnieniu, a potem zdecydowała się na poród domowy, aby lekarze zgodnie z wiedzą medyczną nie wpisali w dokumentach dziecka jej jako biologicznej matki. Figuruje więc jako ojciec. Tylko co to ma wspólnego ze zdrowym rozsądkiem? Na tym właśnie polega ideologia. W ideologii gender wcale nie chodzi o zwykłe równouprawnienie kobiet i mężczyzn, ale o całkowite zatarcie różnic między płciami, choćby wynikały one z samej natury człowieka. Jest to więc uderzenie w człowieka, w jego tożsamość i powołanie do życia w rodzinie. W tym znaczeniu jest to część dyktatury relatywizmu, której celem jest realizacja utopii tzw. społeczeństwa otwartego.

Czy Kościół musi się tym wszystkim zajmować, podobnie jak zajmuje się aborcją, eutanazją czy in vitro, zamiast skupić się wyłącznie na modlitwie i głoszeniu Jezusa Chrystusa? Niestety, musi! Chociaż to Chrystus, a nie gender ma być w centrum nauczania Kościoła. Bylibyśmy całkowicie przegrani, gdybyśmy skupili się na samych tylko zagrożeniach, a zapomnieli o Chrystusie. Z wiary w Niego wyrastają przecież nasza godność, powołanie i akceptacja dla norm moralnych. – Człowieka – mówił Jan Paweł II – nie można zrozumieć bez Chrystusa. Ale przypominał też, że „człowiek jest drogą Kościoła”. Dlatego nie można przestać ostrzegać przed tym, co grozi zniszczeniem człowieka w samej jego istocie. Bo zniszczony człowiek to w konsekwencji zniszczona rodzina i zniszczony Kościół.

Ks. Henryk Zieliński

Felieton ukazał się na stronie tygodnika „Idziemy”

Możesz również polubić…