Modlę się do mojego papieża

Kard. Stanisław Dziwisz ujawnia wiele faktów na temat osobistego życia Jana Pawła II, jego sylwetki duchowej oraz wzorca świętości.

 

 

Marcin Przeciszowski: W czym przejawiała się świętość Jana Pawła II?
Kard. Stanisław Dziwisz: – Świętość Jana Pawła II była obecna w całym jego życiu. Można ją było zauważyć zarówno w jego relacji do Pana Boga, jak i w jego stosunku do drugiego człowieka. Świętość przejawiała się w ogromnej dyscyplinie wewnętrznej oraz w wielkiej miłości. To właśnie miłość była naczelnym motywem jego postępowania. Zewnętrznym wyrazem świętości papieża była jego modlitwa. W czasie jednego ze spotkań z młodzieżą Ojciec Święty powiedział, że modlitwa jest mówieniem do Boga i słuchaniem Boga. Im bardziej modlitwa staje się słuchaniem, czego Bóg pragnie ode mnie, tym bardziej staje się kontemplacją.

Od którego momentu nabrał Ksiądz Kardynał przekonania, że ma do czynienia ze świętym?
– Poznałem kard. Wojtyłę, wcześniej księdza i biskupa, w czasie moich studiów w seminarium duchownym w Krakowie. Już podczas pierwszego spotkania odniosłem wrażenie, że jest on człowiekiem wyjątkowym. Odznaczał się wielką pobożnością, wielką modlitwą. Jako alumni pierwszego roku podziwialiśmy, jak on się modlił. Na długich przerwach, między wykładami, pogrążony w skupieniu, na kolanach, modlił się w seminaryjnej kaplicy. Pamiętam jego długie włosy, które spadały mu na twarz. Tak trwał na modlitwie. Gdy wracał na wykład, odnosiliśmy wrażenie, że przychodzi ze spotkania, z rozmowy z samym Panem Bogiem. Byliśmy już wtedy przekonani o tym, że ten pogodny profesor, który potrafił żartować podczas zajęć ze studentami, żyje innym życiem, że jest zjednoczony z Panem Bogiem. I tak było przez całe jego życie, aż do ostatniego momentu. Przychodzą mi na myśl jego słowa, że dla papieża najważniejsza jest modlitwa, a nie inne sprawy. Modlitwa na wzór Mojżesza, z podniesionymi wysoko rękami, proszącego Boga w różnych sprawach Kościoła, ludzkości i świata. Myślę, że Ojciec Święty dużo modlił się także za siebie.

Co to znaczy podążać śladami jego świętości?
– To znaczy być otwartym na Boga i na bliźniego, jak on był otwarty. Iść do drugiego człowieka bez lęku i bez obawy. Ukazywać mu wielkość miłości Boga, która jest przebaczeniem, podaniem ręki nawet zamachowcy na jego życie. Dla mnie Jan Paweł II jest wzorem człowieka, który odpowiada na wezwanie Pana Boga i odważnie podąża za tym wezwaniem. On zrozumiał, że jego powołaniem jest być pasterzem i starał się wypełnić oczekiwania płynące z jego powołania i spełnić to, czego Pan Bóg od niego żąda.

Jak Ksiądz Kardynał scharakteryzowałby pojęcie „Kościół według Jana Pawła II”? Jakie filary takiego modelu byłyby najistotniejsze?
– Kościół dla Jana Pawła II to Kościół Soboru Watykańskiego II, Kościół konstytucji "Lumen gentium" i "Gaudium et spes". To rzeczywistość bosko-ludzka, w której jest obecny Chrystus objawiający miłość Boga i człowiek odkupiony przez Chrystusa. Chrystus jest obecny w sakramentach, w Słowie Bożym, w modlitwie. Człowiek zaś jest największym dziełem Boga, stworzonym na Jego obraz i podobieństwo. Kościół musi więc strzec tego wymiaru boskiego przez wierność przykazaniom Bożym. One są jak drogowskazy, za którymi trzeba podążać, aby nie zbłądzić i nigdy nie odejść od Boga. Kościół Jana Pawła II to Kościół otwarty, który chce służyć człowiekowi. Pragnie ukazywać mu ewangeliczną drogę życia. Zadanie to spełnia na różne sposoby, przez biskupów, kapłanów, osoby konsekrowane czy przez ludzi świeckich. Uczy o godności człowieka i rodziny, broni życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Kościół przez swoich pasterzy strzeże czystości wiary, broni przed niebezpieczeństwami, ale czasem też napomina. Służy człowiekowi również w wymiarze materialnym. Prowadzi szkoły, przedszkola, domy dla osób starszych, biednych i bezdomnych. Pragnie służyć tym, co posiada. Może nie zawsze to wychodzi, niemniej takie jest jego powołanie. Pragnie być Kościołem świętym.

Mówi się: papież – mistyk. Czy papież przeżywał jakieś nadzwyczajne stany mistyczne, wizje?
– Tak, był mistykiem, to znaczy człowiekiem zanurzonym w Panu Bogu. Umiał mówić do Pana Boga, ale nade wszystko umiał słuchać, czego Bóg żąda od niego, i to wypełniać. Całe jego życie było jedną, wielką modlitwą. Każdego dnia wstawał wcześnie rano. Swój dzień rozpoczynał modlitwą: medytacja, rozważanie, potem Msza święta, dziękczynienie. Bez pośpiechu… Msza była dla niego również medytacją. Cały jego dzień był przeplatany modlitwą, adoracją, czytaniem duchowym… Codziennie wieczorem podchodził do okna, by pobłogosławić Rzym i cały świat, którego był pasterzem. Zjawisk nadzwyczajnych nie widziałem. Wielokrotnie byłem świadkiem, jak wstawał w nocy i szedł do kaplicy. Zdarzało się, że kiedy był w niej sam, wówczas półgłosem przemawiał do Boga, czasem nawet śpiewał… Gdy był młodszy, modlił się leżąc krzyżem, czy to w kaplicy, czy u siebie w apartamencie.

A jak papież dzielił czas na modlitwę i działanie, przy tak dużej ilości obowiązków?
– On tego czasu nie dzielił. On się modlił każdym obowiązkiem i każdym zajęciem. Idąc na audiencję modlił się za ludzi, których miał spotkać. Modlił się także za nich po audiencji. Zauważyłem, że modlił się również w czasie audiencji, gdy ktoś przemawiał. To była jego duchowość, stałe zjednoczenie z Panem Bogiem.

Najczęściej swoje rekolekcje bp Wojtyła odprawiał w opactwie benedyktynów w Tyńcu; bywał też u kamedułów na krakowskich Bielanach, w seminarium krakowskim i w Zakopanem. Czym różniły się od nich rekolekcje w Watykanie?
– Jako biskup wybierał miejsca piękne krajobrazowo, umożliwiające odosobnienie, takie właśnie jak Tyniec czy krakowskie Bielany. W Watykanie odprawiał rekolekcje razem z pracownikami Kurii rzymskiej. Rekolekcje trwały sześć dni. Zachowywał wtedy absolutne milczenie i skupienie, również w czasie posiłków. Nikogo nie przyjmował. Modlił się w prywatnej kaplicy. Były to dla niego dni święte. Dni pełne zjednoczenia z Panem Bogiem.

Jak Jan Paweł II przeżywał swe cierpienie, którego mu nie brakowało? Jak wyglądało to codzienne niesienie krzyża, szczególnie w ostatnich latach pontyfikatu? Czy nie buntował się, nie przeżywał załamania? Czy odczuwał szczególną komunię, solidarność z innymi osobami cierpiącymi?
– Ojciec Święty zaraz po zamachu, mając jeszcze świadomość, przebaczył swojemu zamachowcy. To samo zrobił po odzyskaniu świadomości. Wiele razy mówił, że jest wdzięczny Panu Bogu za to cierpienie, że może ofiarować swoją krew w intencji Kościoła, w intencji świata. Miał świadomość, że przez swoje cierpienie dopełniał cierpień Jezusa Chrystusa. Przyjmował cierpienie jako łaskę. Kiedy potem przyszły inne cierpienia, jak złamanie ręki czy kości biodrowej, nigdy nie narzekał. Można powiedzieć, że w liście apostolskim „Salvifici doloris” opisał drogę przeżywania swojego cierpienia z Chrystusem. A cierpiał dużo. Zwłaszcza ostatnie lata były dla Ojca Świętego jednym pasmem cierpienia. Możemy sobie wyobrazić, jak wielkim cierpieniem było dla niego to, że w ostatnich dniach nie mógł w ogóle mówić. Był człowiekiem wysportowanym, a w ostatnich miesiącach był przykuty do krzesła. W ostatnią Wielkanoc przyszedł do refektarza, aby poświęcić pokarmy wielkanocne i zjeść wspólnie śniadanie. Nie mógł jednak przełknąć nawet śliny. Ojciec Święty nigdy jednak nie narzekał. W Niedzielę Wielkanocną, gdy odszedł od okna, z którego miał przemawiać, ale nie mógł, udzielił tylko błogosławieństwa. Potem powiedział: "Jeśli nie mogę odprawiać Mszy świętej ani przemawiać, być z ludem, to lepiej żebym umarł", ale zaraz potem dodał: "Totus Tuus – Cały Twój". I słowa więcej nie powiedział. W ostatnim dniu swojego życia tylko napisał: "Totus Tuus" i to były jego ostatnie słowa.

Czym były objawienia fatimskie dla Jana Pawła II? Kiedy poznał Trzecią Tajemnicę – czy i na ile się z nią utożsamiał?
– Ojciec Święty nie zajmował się Fatimą przed zamachem na swoje życie. Znał nabożeństwo fatimskie. Doceniał jego rozwój w parafiach, ponieważ przynosiło duże korzyści dla życia duchowego wiernych. Nie wydaje mi się, aby był bardzo przywiązany do objawień fatimskich. Zaczął je odkrywać po zamachu. 13 maja jest rocznicą objawień w Fatimie w 1917 r. Jest to również rocznica konsekracji papieża Piusa XII, która miała miejsce 13 maja 1917 r. Te fakty doprowadziły Ojca Świętego do przekonania, że Matka Boża Fatimska wkroczyła w jego życie. Już w szpitalu poprosił o przywiezienie mu tekstu tajemnicy fatimskiej. Dokumenty przywiózł abp Martinez Somalo, substytut w Sekretariacie Stanu. Byłem świadkiem przekazania tych dokumentów w Poliklinice Gemelli. W szpitalu papież zapoznał się z tajemnicami fatimskimi, również z trzecią tajemnicą, która nigdy wcześniej nie była ujawniana. Wtedy nabrał przekonania, że Matka Boża osłoniła go przed kulą zamachowca. Bo przecież zamach miał spowodować jego śmierć. Trudno tu opisywać wszystkie wydarzenia związane z zamachem, ale jedno jest pewne: że był przygotowany perfekcyjnie. Ojciec Święty miał zginąć. Kula przeszła na wylot przez jego organizm. Mimo to przeżył. W szpitalu przeżywaliśmy chwile grozy. Przed operacją lekarz przyszedł do mnie i powiedział, że trzeba udzielić Ojcu Świętemu namaszczenia chorych i rozgrzeszenia, ponieważ ciśnienie spada i jest niebezpieczeństwo zgonu. Po operacji papież był wykrwawiony, dlatego podano mu dużo krwi, ale krew się nie przyjęła. Wszystkie okoliczności stwarzały wielkie niebezpieczeństwo dla życia. Ojciec Święty już po operacji uświadomił sobie, że była jakaś moc nadzwyczajna, która go zachowała przy życiu. Tak się zrodziło jego przekonanie, że został cudownie uratowany przez Matkę Bożą Fatimską.

Karol Wojtyła, Jan Paweł II był wielkim orędownikiem kultu Miłosierdzia Bożego. Kiedy zaczęła się jego fascynacja objawieniami siostry Faustyny? Jak te objawienia przeżywał, kiedy narodziła się idea ofiarowania świata Miłosierdziu Bożemu? Jakie znaczenie miał fakt ofiarowania świata dla Jana Pawła II, czy wiązał z tym nadzieję jakiegoś przełomu?
– Karol Wojtyła nie ulegał emocjom. Nigdy nie traktował spraw wiary w kategoriach sensacji. Jako filozof i teolog rozważał tajemnice Bożego Miłosierdzia, a objawienia z Łagiewnik czy inne pomagały mu w pogłębieniu tajemnicy Bożego Miłosierdzia. Jako kapłan i biskup głosił prawdę o Bożym Miłosierdziu jako jedną z zasadniczych dla zbawienia człowieka. Człowiek własnymi siłami nie może się zbawić, dlatego zwraca się do Bożego Miłosierdzia. Ojciec Święty zawierzył siebie, Kościół i cały świat Bożemu Miłosierdziu, ponieważ w Miłosierdziu Boga widział ocalenie dla świata. Dokonał tego aktu zawierzenia w Łagiewnikach, za co jesteśmy mu bardzo wdzięczni. Przez Łagiewniki papież odkrył Boże Miłosierdzie i ofiarował to odkrycie całemu światu. Swoje życie i posługiwanie związał do końca z Bożym Miłosierdziem.

Papież przechowywał na klęczniku swojej kaplicy intencje, jakie kierowano do niego z całego świata z prośbą, by uwzględnił je podczas swoich modlitw. Chciał, aby – jak się wyraził – „były w każdej chwili obecne w mej świadomości, nawet jeżeli nie mogą być dosłownie powtarzane każdego dnia”. Dużo nadchodziło takich próśb?
– Rzeczywiście, tych intencji było bardzo dużo. Ludzie z całego świata przysyłali prośby do Ojca Świętego w różnych sprawach. Pisali biskupi i zwykli ludzie, prosząc o modlitwę w chorobach i w trudnych sprawach. Ojciec Święty kazał wszystkie te intencje przepisywać i składać na jego klęczniku w kaplicy watykańskiej. Kiedy się modlił, brał je do ręki i przedstawiał Bogu. Nigdy nie zostawiał próśb o modlitwę bez odpowiedzi. Odczytywał je parę razy w ciągu dnia, gdy wchodził do kaplicy idąc na posiłek czy wracając z posiłku. Wszystkie prośby były dla niego jakby wewnętrznym nakazem do modlitwy. Tych próśb było zawsze sporo i my też nauczyliśmy się tego rodzaju modlitwę traktować z wielką odpowiedzialnością. Nauczyliśmy się szanować te prośby i zawierzać je Bogu.

Wiadomo, że różne prace naukowe, w tym filozoficzne dzieło „Osoba i czyn” kard. Wojtyła pisał przed Najświętszym Sakramentem, w kaplicy domu arcybiskupiego w Krakowie. Czy podobnie robił jako papież?
– Kaplica w Krakowie była miejscem jego modlitwy i jednocześnie warsztatem pracy. Modlił się rano i wieczorem. Pracował w kaplicy domu biskupiego przed rozpoczęciem przyjmowania księży czy świeckich. Czasem leżał krzyżem. Siostry często widziały go w późnych godzinach wieczornych. Przy ołtarzu miał klęcznik i mały stolik, na którym pisał. Wszystkie jego książki były przemodlone przed Bogiem. Podobnie było w Watykanie, gdzie jego studio właściwie przylegało do kaplicy. Można powiedzieć, że wszystkie jego przemówienia, dokumenty, publikacje były pisane z Panem Bogiem, na kolanach. Kiedy przygotowywał jakiś dokument, brał pióro (nie pisał na maszynie ani na komputerze) i szkicował projekt. Wcześniej dużo czytał. Czytał w wakacje i w czasie wolnym. Kazał przygotowywać sobie notatki z książek z różnych dziedzin. Z lektury opracowań powstawała w jego umyśle wielka synteza. Gdy pisał przemówienia do Polski, pracował bardzo intensywnie i krótko. Potem dyskutował ze specjalistami i poprawiał. Praca papieża w Watykanie wymagała od niego ogromnej dyscypliny.

Jan Paweł II mówił o „wiośnie Kościoła”. Z czym wiązał nadzieję i jak wyobrażał sobie przyszłość Kościoła? Także Kościoła w Polsce?
– Ojciec Święty był przekonany, że w Kościele są siły wewnętrzne, które sprawiają, że on nieustannie się odradza. Tą podstawową siłą jest Jezus Chrystus obecny w sakramentach i w swoim Słowie. On jest Głową Mistycznego Ciała. Ojciec Święty miał wielkie zaufanie, że Chrystus jest z nim i prowadzi go. Patrzył więc z nadzieją w przyszłość. Cieszył się też, gdy w Kościele pojawiały się znaki odnowy. A były takie znaki. Pamiętam spotkanie z duchowieństwem we Francji, w Paray-le-Monial. Klerycy i młodzi księża, którzy go słuchali i rozumieli, którzy się utożsamiali z tym, co on mówił, byli dla niego znakiem odradzającego się Kościoła. Podobnie było z innymi spotkaniami z młodzieżą świata. Stąd zrodziły się słowa pełne przekonania: „Jesteście nadzieją Kościoła. Jesteście nadzieją świata”. To nie były próżne słowa. W roku 2000 Ojciec Święty mówił do młodzieży w Rzymie, że jest jutrzenką, która zapowiada piękny dzień. Jest zapowiedzią przyszłości społeczeństwa, a także zapowiedzią jasnego dnia dla Kościoła. Jan Paweł naturalnie przeżywał smutne rzeczy, które dotykały Kościół czy społeczeństwa, ale był człowiekiem nadziei.

Jakie miejsce zajmuje Jan Paweł II w osobistej modlitwie Księdza Kardynała? Czy może Eminencja uchylić rąbka tajemnicy na temat skuteczności tych modlitw?
– Ja często zwracam się w modlitwach do Ojca Świętego. Był dla mnie i pozostał ojcem, podobnie jak dla wielu ludzi, którzy będą czytać tę wypowiedź. Zwracam się do Ojca Świętego zwłaszcza wtedy, gdy mam trudne sprawy. Mówię mu: „Ojcze Święty, potrzebuję twojej pomocy”. I jakoś sprawy się układają. Jestem przekonany, że on mi pomaga. Zachęcam także innych do modlitwy przez przyczynę Ojca Świętego Jana Pawła II. On już za życia wypraszał wiele łask. Ufam, że teraz też jest blisko człowieka, blisko nas wszystkich, zwłaszcza umiłowanego przez siebie narodu, że się wstawia za naszą Ojczyzną, aby trudne sprawy układały się po Bożemu.
 

Możesz również polubić…