Ziemia Święta – realna obecność Boga

Papież udaje się do Ziemi Świętej, a więc nie tylko do Izraela, z orędziem specyficznie religijnym, co dla obu stron stanowi duże wyzwanie – mówi KAI, ks. prof. Waldemar Chrostowski. W związku z rozpoczynającą się w sobotę papieską podróżą, wybitny biblista wyjaśnia specyfikę relacji między polityką a religią we współczesnym Izraelu, przybliża realia życia chrześcijan w Ziemi Świętej oraz tłumaczy, dlaczego warto czytać Ewangelię nad brzegiem Jeziora Galilejskiego.

KAI: Księże Profesorze, przed jakimi wyzwaniami staje Papież Franciszek, udając się do Ziemi Świętej?

Ks. prof. Waldemar Chrostowski: Tych wyzwań jest bardzo wiele, a trzeba na nie spojrzeć nie tyle od strony trudności, które się piętrzą podczas każdej papieskiej wizyty w Ziemi Świętej, ile od strony możliwości, a przede wszystkim szans, które ta kolejna pielgrzymka stwarza. Oprócz wielu różnych uwarunkowań, istnieje jedno, o którym mówi się rzadko albo wcale, a które jest bardzo ważne. Dwadzieścia lat temu zostały nawiązane stosunki dyplomatyczne między Stolicą Apostolską a państwem Izrael. Dokonało się to w ostatnich dniach 1993 roku, zaś obustronne oficjalne stosunki zostały na dobre nawiązane z początkiem 1994 roku. Trzeba podkreślić, że właściwie wszystko, co się odtąd dzieje między Stolicą Apostolską i Izraelem, w tym również pielgrzymki papieży, stanowią konsekwencję tego faktu, a jego znaczenia nie sposób przecenić. 

Nawiązanie stosunków dyplomatycznych dokonało się dzięki osobistemu wysiłkowi i silnemu pragnieniu Jana Pawła II, gdyż ze strony państwa Izrael, przyczyny, które sprawiały brak wzajemnych relacji dyplomatycznych, nadal dawały o sobie znać. Zresztą, nie ustały one do dzisiaj. Wspomnę o niektórych: brak ustalonych prawem międzynarodowym granic państwa, brak uznanej prawem międzynarodowym stolicy, bo w świetle prawa międzynarodowego stolicą Izraela wciąż jest Tel Awiw, a nie Jerozolima. Nie bez znaczenia jest też wiele nieuregulowanych spraw wewnętrznych. To są tylko najważniejsze okoliczności. One do dzisiaj się nie zmieniły, a mimo to stosunki dyplomatyczne zostały nawiązane, co umożliwiło pielgrzymkę Jana Pawła II, a następnie Benedykta XVI i obecnie papieża Franciszka.

Podstawowe wyzwanie, które stoi przed papieżem Franciszkiem, to kontynuowanie linii wyznaczonej przez Jana Pawła II dla dobra i pożytku obu stron. Lecz te strony są niesymetryczne. Jeden partner to wprawdzie liczące się w świecie, ale stosunkowo niewielkie, mające około 7 milionów ludności, państwo na Bliskim Wschodzie, natomiast drugi to Stolica Apostolska jako przedstawiciel i rzecznik ponad miliarda katolików. 

Papież udaje się do Ziemi Świętej, a więc nie tylko do Izraela, z orędziem specyficznie religijnym, co dla obu stron stanowi duże wyzwanie. Dla państwa Izrael oznacza to nowe dowartościowanie, potwierdzenie dotychczasowego trendu i swoistego uwiarygodnienia tego państwa przez Stolicę Apostolską. Dzięki temu państwo Izrael uwiarygodnia się jeszcze bardziej w oczach opinii międzynarodowej, której znaczna część jest mu nieprzychylna, a nawet wroga. Natomiast dla Watykanu jest to przede wszystkim przypomnienie i odnowienie niezbywalnych więzi chrześcijaństwa z tą właśnie ziemią. Papież jedzie do Ziemi Świętej, którą dziś stanowią trzy organizmy państwowe: Izrael, Autonomia Palestyńska i Jordania. Dobrze się stało, że wszystkie trzy znalazły się na szlaku papieskiej podróży. 

KAI: Jest to obszar niezwykle skomplikowany politycznie, przede wszystkim z uwagi na konflikt palestyńsko-izraelski. Jeden ze swoich artykułów rozpoczyna Ksiądz profesor pytaniem: "Czy w obecnych czasach Jezus Chrystus mógłby, jak zapowiadały proroctwa Starego Testamentu, narodzić się w Ziemi Świętej?"

– Bóg mógłby skutecznie zadziałać w każdym czasie i z całą pewnością Boże działanie byłoby odpowiednio dostosowane do zmieniających się uwarunkowań i ograniczeń. Problem polega jednak na tym, że dzisiejsza sytuacja polityczna na terenie Ziemi Świętej jest wielce skomplikowana. Co więcej, dla kogoś, kto tam jedzie jako pielgrzym, jest zupełnie niezrozumiała. Przykładowo, udajemy się do Betlejem, ale przed murem, który oddziela to miasto od Izraela i świata, widnieje tablica informująca, że obywatelom Izraela do Betlejem jest wstęp wzbroniony. Udajemy się do Jerycha i przed nami taka sama tablica, która informuje, że obywatele Izraela nie mogą tam przebywać. Udajemy się przed środkową Palestynę, przez Samarię i Nablus, lecz przed wjazdem na te tereny widzimy takie same tablice. To jest dla przeciętnego przybysza, pielgrzyma czy turysty, absolutnie niezrozumiałe! Przecież widzi na mapie państwo Izrael z zaznaczonymi konturami obecnej, czy raczej przyszłej Autonomii Palestyńskiej, przeszedł izraelską kontrolę paszportową, porusza się po terytorium, nad którym władzę sprawuje w gruncie rzeczy Izrael, natomiast obywatele Izraela nie mogą, na skutek decyzji własnych władz, wjeżdżać na te tereny. 

Dlaczego spełnienie się starotestamentowych zapowiedzi, dotyczących narodzin Mesjasza, byłoby dzisiaj niemożliwe? Dlatego, że Maryja, będąc Żydówką, oraz Józef, będąc Żydem, nie mogliby na teren Betlejem wejść ani wjechać, gdyby chcieli stosować się ściśle do rozporządzeń władz Izraela. Chyba, że weszliby w ukryciu albo wsiedli do autokaru z turystami i tym autokarem, dla niepoznaki, wjechaliby do Betlejem. Oczywiście, uprawiamy tu historię i teologię wirtualną. Bo wszystko, co najważniejsze, dokonało się dwa tysiące lat temu, ale widzimy, jak tamtejsza sytuacja jest pogmatwana w naszych czasach. 

KAI: Księże Profesorze, czy widzi Ksiądz jakieś szanse na rozwiązanie konfliktu palestyńsko-izraelskiego? Najczęściej mówi się, że nie ma takich szans, przynajmniej w ciągu najbliższych dziesięcioleci.

– W sprawach tak skomplikowanych, jak te, które dotyczą relacji między Żydami a Arabami, między wyznawcami judaizmu a muzułmanami, a także chrześcijanami, można postawić krótką diagnozę: w tych wszystkich sprawach lepiej jest mieć nadzieję, niż ją stracić. Gdyby stracić wszelką nadzieję i powiedzieć głośno, że na rozwiązanie tego zastarzałego konfliktu nie ma żadnych szans, a więc pokojowe wysiłki nie mają żadnego sensu, przyspieszyłoby to wybuch niezadowolenia po obu stronach i być może spowodowało kolejną intifadę, a wraz z nią kolejną falę przemocy, krzywdy, niesprawiedliwości, wypędzeń, aresztowań itd. 

Myślę, że obie strony coraz bardziej dojrzewają do tego, że nie chcą krwawej konfrontacji. Dotyczy to zwłaszcza zwyczajnych ludzi. Będąc na terytorium Izraela kilka razy w ciągu roku, obracam się zarówno wśród ludności żydowskiej, jak i arabskiej. Jestem przekonany, że ludzie, z którymi mam do czynienia, na pewno nie chcą konfliktu. Widać też, że potrafią i chcą ze sobą współpracować. Izraelczycy, mając za sobą wielowiekowe doświadczenia wygnania, wypędzeń, eksterminacji i przemocy, a także mając za sobą doświadczenia koegzystencji swoich przodków w wielu krajach, choćby również w naszym regionie Europy, mogą i powinni wyciągnąć z tego wnioski. Gdy tak wiele słyszymy np. o relacjach polsko-żydowskich i refleksja na ich temat odbywa się pod hasłem „sąsiedzi”, to myślę, że teraz, gdy Izraelczycy mają własne państwo, powinni tę dewizę uczynić swoją, czyli uznać, że mają do czynienia z sąsiadami, z którymi dla wspólnego dobra trzeba się ułożyć. To sąsiedztwo jest trudne, a nawet arcytrudne, ale po sześćdziesięciu sześciu latach istnienia państwa Izrael, kiedy to państwo okrzepło, nadszedł czas, by układać wzajemne relacje na innych warunkach niż do tej pory. Mam wrażenie, że obie strony powoli dojrzewają do tego. 

Gdy Palestyńczycy widzą, co się dzieje w sąsiednich krajach arabskich, np. w Syrii nękanej wojną, w zmagającym się z biedą Egipcie, czy w Afryce północnej, zdają sobie sprawę, że gdyby udało im się ułożyć dobre relacje z Izraelczykami, ich położenie byłoby o wiele lepsze niż większości ich bliższych i dalszych arabskich sąsiadów. Myślę też, że mają coraz jaśniejszą świadomość, że nie mogą liczyć na konkretną i skuteczną solidarność ze strony bogatych państw arabskich, które są zajęte sobą i prowadzą politykę zbieżną z polityką Stanów Zjednoczonych i Izraela. 

KAI: Izraelczycy podkreślają, że są świecką demokracją. Aby uzasadnić swoją obecność na tych ziemiach wciąż używają argumentacji biblijnej. Czy to nie anachronizm?

– Z naszego, europejskiego punktu widzenia, wydaje się to anachronizmem, ponieważ spychamy religię do sfery prywatności. Uważamy, że to, co religijne, nie powinno być widoczne ani odgrywać roli w życiu publicznym, zwłaszcza w polityce. Ale to myślenie jest karkołomne i niesłuszne, ponieważ, tak czy inaczej, również w Europie, przesłanki i uwarunkowania religijne odgrywają ogromną rolę. Widać to doskonale na przykładzie Grecji, Włoch, Hiszpanii, Portugalii, Węgier czy Polski, ale przykłady można mnożyć. 

Izrael deklaruje się jako państwo demokratyczne, chce za takie uchodzić i spełnia szeroko pojęte, aczkolwiek dość rozciągliwe i nie do końca przejrzyste, standardy demokracji. Ale z drugiej strony Izrael nie ukrywa, że jest państwem żydowskim. Spoiwem żydowskości jest przed wszystkim tradycja, zaś trzonem tradycji jest religia i wynikające z niej powinności. To się przekłada na rzeczywistość życia społecznego, publicznego, kulturalnego i politycznego. Mogą być i są Izraelczycy, którzy deklarują się jako ludzie niereligijni – podobno dotyczy to połowy społeczeństwa izraelskiego. Ale dałby nam Bóg takich niereligijnych Polaków, jakimi są niereligijni Żydzi! Przy całej swojej „niereligijności” zachowują tradycję, przestrzegają szabatu i świąt żydowskich oraz fundamentalnych rozporządzeń, które stanowią spoiwo życia żydowskiego. Izrael, chociaż jest państwem demokratycznym, nie ma konstytucji – konstytucją Izraela jest Dekalog. I to im wystarczy! Myślę więc, że jeśli nie będziemy przyglądać się podejrzliwie Izraelczykom i mierzyć ich europejskimi czy amerykańskimi standardami, to możemy się od nich bardzo wiele nauczyć. Na ich przykładzie dobrze widać, że religia nie jest sprawą prywatną człowieka. Religia jest jego sprawą osobistą, lecz w momencie, gdy dokonuje się wyboru swojej religii, podejmuje się też obowiązek by ją wyznawać i żyć według jej zasad. Wielu zwolennikom spychania religii do sfery prywatności dobrze zrobiłaby obecność w Izraelu w dzień szabatu czy w wielkie święta żydowskie. 

Z judaizmem wiąże się jeszcze i ta osobliwość, że jest to bodaj jedyna religia na świecie, która ma charakter etniczny. Chrześcijaństwo obejmuje rozmaite ludy i narody, islam też nie jest wyłącznie religią Arabów, bo jego wyznawcami są Turcy, Pakistańczycy i wiele innych narodów. Natomiast judaizm jest religią Żydów. W jego przypadku następuje sprzężenie zwrotne i musimy oswoić się z faktem, że tamtejsza demokracja ma inny charakter niż wszystkie inne realizacje tego typu ustroju politycznego.

KAI: W konflikcie palestyńsko-izraelskim najbardziej chyba cierpią chrześcijanie. Od lat trwa ich exodus z tych ziem. Czy czeka nas Ziemia Święta bez chrześcijan?

– Nie, tak nigdy nie było i nie będzie. Jak nigdy nie było Ziemi Świętej bez Żydów, mimo surowych obostrzeń i restrykcji, tak zawsze byli, są i będą tam również chrześcijanie. Trzeba doprecyzować, że na tym konflikcie najbardziej cierpią chrześcijanie arabscy. W Ziemi Świętej mamy bowiem do czynienia z chrześcijanami o różnej proweniencji. Są więc chrześcijanie arabskiego pochodzenia, których możemy uznać za swoiście rdzennych, zaś ta rdzenność to trzynaście, czternaście stuleci, a nie pochodzenie i zamieszkiwanie od czasów Jezusa Chrystusa. Są również znacznie dawniej od nich zadomowieni chrześcijanie, których korzenie sięgają czasów bizantyjskich, a nawet apostolskich, związani głównie z Kościołami prawosławnymi, a także Ormianie i Koptowie. Sam fakt, że w Jerozolimie istnieje dzielnica ormiańska świadczy, że chrześcijaństwo było tam bardzo silnie zakorzenione, a obecność Ormian sięga co najmniej IV wieku. 

Żyją tam również chrześcijanie różnych obrządków i wyznań pochodzący z Europy, z obu Ameryk i innych części świata. Wprawdzie jest ich stosunkowo niewielu, ale są to wykształceni ludzie, których wpływ na sytuację tamtejszego chrześcijaństwa jest wyraźnie widoczny. Najbardziej widoczni są franciszkanie, którzy są stróżami miejsc świętych, ale mamy również tak ważne instytucje jak szkoły biblijne i archeologiczne, kościoły, kaplice, instytucje zajmujące się pielgrzymami i szkolnictwem itd. Tysiące chrześcijan, wśród nich tysiące katolików, żyjąc w Izraelu i na terenie Autonomii Palestyńskiej świadczą, że obecność chrześcijan w Ziemi Świętej jest utrwalona i naprawdę żywa. 

KAI: Jakie są główne przyczyny exodusu? 

– Emigracja z Ziemi Świętej dotyczy głównie chrześcijan pochodzenia arabskiego. Przyczyny są rozmaite. To nie tylko kwestia konfliktu między ludnością żydowską i palestyńską, ale również napięć, jakie istnieją między muzułmańską większością a chrześcijańską mniejszością ludności palestyńskiej. Między nimi nie wszystko układa się dobrze, ponieważ arabscy chrześcijanie są traktowani przez swoich pobratymców, delikatnie mówiąc, z rezerwą. Do tego dochodzą mniej widoczne i nagłaśniane napięcia między lokalnymi chrześcijanami arabskimi a napływowymi chrześcijanami różnych wyznań, którzy w wielu dziedzinach chcą odgrywać pierwszoplanową rolę. Przenoszą tam pewne wzorce europejskie czy amerykańskie, które nie do końca odpowiadają miejscowej ludności. Źródeł rozmaitych napięć jest zatem wiele. Oczywiście, do tego wszystkiego trzeba dodać jako źródło najważniejsze nieustannie tlący się konflikt między Żydami a Arabami. Jeden z jego skutków znajduje wyraz w tym, że arabscy chrześcijanie są przez innych Arabów postrzegani jako zdrajcy, a przez Żydów i niemałą część chrześcijan spoza Palestyny jako Arabowie. Do tego dochodzą odżywające wśród niemałej części Żydów ortodoksyjnych i ultraortodoksyjnych nastroje antychrześcijańskie, w szczególności antykatolickie. One istnieją i od czasu do czasu dają mocno o sobie znać, czego ilustracją i potwierdzeniem jest to, co dzieje się na krótko przed wizytą papieża Franciszka. Część ortodoksów i ultraortodoksów daje jasno do zrozumienia, że z chrześcijaństwem i chrześcijanami jest im wyraźnie nie po drodze. 

KAI: Ksiądz Profesor odwiedził Ziemię Świętą już kilkadziesiąt razy. Czy odkrywa Ksiądz tam jeszcze coś nowego? 

– Oczywiście. Wskazałbym przed wszystkim na dwie sprawy. Pierwsza, to ogromny postęp, który dokonuje się w Izraelu. Mam nadzieję, że nie narażę się na zarzut stronniczości, jeśli powiem, że to, czego Izraelczycy dokonali, to prawdziwy cud. Na pustyniach wyrosły całe miasta, drogi, autostrady i cała nowoczesna infrastruktura. Izrael to jedno z najnowocześniejszych państw na świecie, które powstało tam, gdzie niedawno pasły się owce i kozy. A to „niedawno” to zaledwie pół wieku. 

Pierwszy raz udałem się do Izraela na studia na Uniwersytecie Hebrajskim w latach 1979-1980. Upłynęło trochę ponad trzydzieści lat i jest to obecnie zupełnie inny świat. Za każdym razem to widzę i szczerze podziwiam. Gdy np. w ubiegłym roku na początku maja zaczęto budowę nowej drogi w okolicach Nazaretu, to rok później była już gotowa i znakomicie wykonana. Gdy to porównamy z sytuacją w Polsce, wrażenie jest szokujące… 

Druga obserwacja jest znacznie głębsza. Znam miejsca święte z fotograficzną dokładnością. Nie muszę robić zdjęć – wystarczy, że zamknę oczy i widzę wszystkie miejsca, do których się udajemy. Dla mnie najważniejsze, oprócz świadomości, że jestem w miejscu, którego dotyczy to bądź inne wydarzenie biblijne, są reakcje i postawy wiernych, którzy tam się udają. Nie jest to bowiem turystyka, nawet nie jest to turystyka religijna, jak się zwykło mówić. Jest to autentyczne, przesycone wiarą chrześcijańską, pielgrzymowanie. 

W grupach, które prowadzę, widać jak mocno pielgrzymi przeżywają wymiar historii zbawienia, który realizuje się w wymiarze geografii i topografii zbawienia. Mniej patrzę na konkretne miejsce święte, a więcej na twarze ludzi. Widać na nich zaskoczenie, rozmodlenie, próbę zrozumienia, lecz także wątpliwości i poszukiwania oraz pewność wiary. Jest to dla mnie najpiękniejsza i najważniejsza część pielgrzymowania. 

KAI: Co może chrześcijaninowi dać pielgrzymka do Ziemi Świętej, skoro wszędzie możemy wierzyć w Boga? 

– Wiara w Boga nie wystarczy. Tych, którzy deklarują wiarę w Boga jest na świecie mnóstwo, miliony, również w Polsce, ale często niewiele z tego wynika. Prawdziwym wyzwaniem jest nie tyle wiara w Boga, ile uwierzenie Bogu, czyli związanie swego życia z Bogiem. Oznacza to, że trzeba Boga poznawać coraz lepiej i głębiej, trzeba Go poznawać tak, jak On sam nam się objawił. Pielgrzymki pozwalają pełniej zrozumieć to, co wyznajemy, a mianowicie, że Bóg jest Ojcem, Synem i Duchem Świętym oraz że Syn Boży stał się w Jezusie człowiekiem. Pielgrzymki do krajów biblijnych pozwalają zrozumieć i doświadczyć realności Wcielenia, realności obecności Boga w historii. Światły katolik odróżnia Abrahama od Mojżesza, Dawida od Salomona, Izajasza od Jeremiasza, Ezdrasza od Nehemiasza i potrafi ułożyć dzieje biblijne w jakiś spójny ciąg. Natomiast pielgrzymka to podróż nie tylko do historii zbawienia, lecz także do geografii i topografii zbawienia.

Ktoś, kto pielgrzymuje do Ziemi Świętej, odkrywa, że Ewangelie i całe Pismo Święte to nie baśń, którą można umiejscowić wszędzie, czyli praktycznie nigdzie, ale że Pismo Święte jest osadzone w konkretnych realiach. Czym innym jest słuchanie fragmentu Ewangelii opowiadającego o burzy na jeziorze w swoim parafialnym kościele, a czym innym słuchanie tego samego fragmentu na Jeziorze Galilejskim. Czym innym jest słuchanie tekstu o zapowiedzi Eucharystii podczas liturgii, a czym innym słuchanie jej w synagodze w Kafarnaum. Dotykamy w ten sposób realności obecności Boga w dziejach i życiu ludzi, obecności, która wraz z Jezusem i Kościołem apostolskim należy do przeszłości, ale jej życiodajne skutki wciąż trwają.

Rozmawiał Krzysztof Tomasik 

*

Ks. prof. Waldemar Chrostowski jest teologiem i biblistą, dyrektorem Instytutu Nauk Biblijnych UKSW, konsultorem Rady KEP ds. Dialogu Religijnego.

Możesz również polubić…