Za pozwoleniem…

O tym, czy posłuszeństwo jest ślepe – rozmowa z o. Leonem Knabitem.
 

 

Marcin Jakimowicz: Pamięta Ojciec opis psa, który wyszedł spod pióra pewnego ucznia?

O. Leon Knabit: Jasne! „Pies z tyłu ma ogon. Ogon jest coraz cieńszy, aż wreszcie ustaje”. (śmiech)

A gdyby przełożony wezwał ojca Leona i powiedział: to nie opis psa, tylko pralki automatycznej?

Takiego głupiego przełożonego jeszcze nie miałem.

A gdyby się trafił?

Nie wierzę w to. Mówimy przecież o benedyktynach. No chyba że straciliby rozum pod wpływem złego oddziaływania wspólnoty. To możliwe, bo… mówimy o benedyktynach. (śmiech) Nieżyjący już ojciec Mateusz Skibniewski, zapytany, czy lepiej być przełożonym, czy podwładnym, odpowiedział: „Oczywiście, że podwładnym, bo podwładny ma tylko jednego głupiego nad sobą, a przełożony trzydziestu głupich pod sobą. A to mniej komfortowa sytuacja”.

A poważnie: przełożony mówi, że ściana przed Ojcem jest czarna, choć wszyscy widzą, że jest biała. Jak ma zachować się posłuszny mnich? Dyskutować? A może wiedzieć swoje, ufając, że z tej pomyłki Bóg wyprowadzi jakieś dobro?

Wybrać to drugie rozwiązanie. Zdarzały się historie, gdy decyzje przełożonego powodowały sporo zamieszania, ale to naprawdę bardzo rzadkie przypadki. Media nagłaśniają jednostkowe nieposłuszeństwa kapłanów, a nie zauważają ogromnej rzeszy księży, którzy żyją mądrze, uczciwie i sensownie.

Często tupał Ojciec nogami, słysząc werdykty przełożonych?

Nie. Zakochałem się w zakonie i nie mogę się do dziś odkochać. Raz jeden zdarzyła się sytuacja, gdy byłem na przełożonego wewnętrznie wściekły. Ale posłuchałem go i… nic złego się nie stało. Innym razem jeden z przełożonych sam zapędził się w kozi róg. Do tynieckiej furty zapukał turysta z nieletnim synem. Lało jak choroba. Człowiek niedaleko rozbił namiot, ale ponieważ był sobotni wieczór, nie mógł nigdzie kupić chleba. Przełożony burknął do mnie: „Klasztor to nie restauracja. Jak się planuje wycieczkę, trzeba się zabezpieczyć”. Odrzekłem: „Proszę ojca, to może ojciec sam powie to temu turyście, bo ja nie mam odwagi”. „No to proszę dać”. (śmiech) To jedyny raz, kiedy się sprzeciwiłem. Kiedyś czytałem, jak pewien mistrz nowicjatu zapytał młodego mnicha: „Co było dla ciebie najtrudniejsze w nowicjacie?”. „Osoba ojca magistra” – usłyszał. (śmiech) Posłuszeństwo to rodzaj krzyża. I na to trzeba się zgodzić.

Dlaczego Ojciec chce być posłuszny?

Bo Jezus stał się posłuszny. Aż do śmierci. Można znaleźć lepszą motywację? Co jest zaprzeczeniem posłuszeństwa? Anarchia. Każdy robi to, co mu się podoba. Niezłe rozwiązanie, pod warunkiem że jestem pustelnikiem siedzącym w leśnej głuszy. Problem pojawia się, gdy obok mnie staje drugi człowiek. On powinien być ważniejszy. Dlatego Pan Jezus wysyłał uczniów po dwóch. Miłość jest zawsze relacją do drugiego i musi rodzić poddanie się drugiemu (jeśli z miłości, to dobrze, jeśli pod przymusem, to kiepsko).

Bez łaski wiary nie można go zrozumieć?

Nie. Będzie ono wówczas jedynie pragmatyczne – jestem posłuszny, bo mi się to opłaca. Podwinę potulnie ogonek pod siebie, by mieć święty spokój. Nikt się nie czepia, po co mam zadzierać z szefem?

Kobiety reklamujące „Wysokie Obcasy” przedstawiały się jako: „Nieposłuszne nikomu”. Czy katolicy powinni reklamować się jako „posłuszni wszystkim”?

Nie. Ale mają być posłuszni sensownie, rozsądnie. Jeśli nie podoba mi się polecenie przełożonego albo mam inne zdanie, to mam obowiązek mu o tym powiedzieć. A przełożony ma się mnichów radzić! Nie może działać w pojedynkę, to nie są rządy absolutne. Działa w imieniu Pana Jezusa, czyli w konsekwencji ma służyć. „Nic nie czyń bez rady, a nie będziesz żałował” – mówi św. Benedykt w Regule.

Czy ks. Sopoćko był mądrzejszy od Syna Bożego? Nie! Dlaczego więc Faustyna usłyszała od Jezusa: „Jego wola ponad wolę moją”?

Jezus wiedział, komu zaufał. Ksiądz Sopoćko nieprzypadkowo został błogosławionym. Spowiednikiem Faustyny nie był jeden z opisywanych w mediach głośnych „odstępców”. Nie trafiła do o. Obirka. Myślę, że gdyby ks. Sopoćko zaczął działać na własną rękę, Faustyna od razu by to wyczuła. Ufała, że to człowiek posłany, znający kierunek. Gdy czytałem, w jaki sposób o. Honorat Koźmiński ćwiczył w pokorze matkę Anielę Truszkowską, pomyślałem: przecież ludzie orzekliby, że on nie ma najmniejszych szans na to, by zostać błogosławionym! (śmiech)

Córko moja, wiedz, że większą chwałę oddajesz mi przez jeden akt posłuszeństwa niżeli przez długie modlitwy i umartwienia” – usłyszała Faustyna.

Brzmi to dla wielu niedorzecznie. Bo żyjemy w kulcie indywidualizmu, podkreślania swej osobowości. Jasne, jestem jednorazowy, mam swą godność, ale to wszystko podporządkowuję drugiej osobie w imię miłości Jezusa. To nie jest forma tresury. Jezus mógłby strzelić Kajfasza w pysk albo sprawić, że pod Annaszem rozstąpiłaby się ziemia. Co robił? Milczał. Poddał się. To pokazuje, jak wielka jest miłość Boga. I jak głęboka otchłań grzechu, skoro Bóg wybrał taką pokutę.

Jest Ojciec naszym eksportowym mnichem. Właśnie wrócił Ojciec z Ameryki. Nigdy nie było pokusy wybiegania przed szereg?

Nie. Zawsze pytam o zgodę. O naszym wywiadzie również uprzedziłem przeora. Wszystko za pozwoleniem. Jak już dokądś pojadę, to nikt nie pilnuje, co tam robię, ale o sam wyjazd zawsze proszę. (śmiech)

I nie jest to forma kajdanków?

Nie! To rodzaj savoir-vivre’u. W zdrowych rodzinach syn mówi: „Mamo, wychodzę. Będę po 22”. Nie chodzi o jakąś chorą zależność, ale o zwykłą informację. Gdy wracałem jako dorosły człowiek do domu, do Siedlec, mówiłem mamusi: „Wychodzę”. Chodzi o informację przekazaną osobie, którą się kocha. Chętnie służę ludziom, gdy mnie o to poproszą. Poproszą – nie każą! Ojciec przeor mnie prosi – nie nakazuje. To ważne. Posłuszeństwo nie jest ślepym przymusem. Duch Święty jest duchem wolności.

Szymon z Lipnicy nakazał nowicjuszom przemaszerować po rozżarzonych węglach. Wpakowano Ojca w Tyńcu w jakieś surowe terminy? Kazano sadzić drzewa korzeniami do góry?

Nie. A najdziwniejsze, że naprawdę te drzewa czasem wyrastały. Cud posłuszeństwa. Dla człowieka, który przychodzi z tego zwariowanego świata, już samo to, że zastaje w klasztorze pewien rytm, dzwonki, że trzeba się oskarżyć, gdy zrobiło się coś złego, upokorzyć, zapytać przełożonego o zgodę, rozliczyć z każdego grosza – to wystarczające terminy i wystarczające umartwienie. Naprawdę nie trzeba kazać mu sadzić drzewek „zielonym do dołu”.

Większość znanych mi głośnych odejść kapłanów, te wszystkie ostentacyjne wieszania sutann na haku, nie zaczynała się od trzęsienia ziemi, tylko od małych, niewinnych odstępstw. Potem poszła lawina, zakończona konkluzją (tu oryginalny cytat): „Po cholerę służyć instytucji, która i tak cię nie doceni?”.

To nie jest mój problem. Ja czuję się przeceniony (nie mylić z przeceną zleżałego towaru w sklepie!). Jestem zażenowany, zdumiony tym, co się wokół mnie dzieje. Nie mam prawa narzekać. Gdyby mi powiedzieli, gdy ciężko zachorowałem, mając 23 i pół roku, że na 60-lecie kapłaństwa będę miał rekolekcje na Wawelu, polecę do Rzymu, za ocean, popukałbym się w głowę. Marzeniem było, by dożyć do 24 lat. Byłem na marginesie. Koledzy działali duszpastersko, walczyli z komuną na pierwszym froncie, a ja, zdechlak, leżakowałem w sanatorium. Dziś widzę, że dostałem od Boga tak wiele, że najmniejszy odruch nieposłuszeństwa byłby nawet nie grzechem, tylko zwykłą głupotą. (śmiech)

y na mnie owa egzorcysty ks. prof. Leszka Misiarczyka, który opowiadał: „Powołanie się na posłuszeństwo biskupowi działa na Złego jak płachta na byka”.

Szatan przegrał przez nieposłuszeństwo. Zgłupiał, poleciał na samo dno. Myślę, że Pan Jezus bardzo się cieszy, gdy osoba zakonna prywatnie odnawia swoje śluby: „Jezu, dla Ciebie ślubuję jeszcze raz czystość, ubóstwo i posłuszeństwo”. Kobieta lubi słyszeć, że jest kochana. To nie może być jak w kawale: „Mężu, powiedz, że mnie kochasz”. „Po co? Powiedziałem ci w dniu ślubu i jeśli coś się zmieni, będziesz pierwszą, która się o tym dowie”.

Często mówi Ojciec takie rzeczy Jezusowi?

Oj, zbyt rzadko, ale w tym duchu żyję. Mam właściwe jedno, jedyne marzenie: by na czas zdążyć do toalety. Jak to się uda, życie jest wspaniałe. (śmiech) A wracając do tych drobniutkich, pozornie błahych nieposłuszeństw… Ojciec Piotr Rostworowski mawiał, że szatan nieprzypadkowo jest przedstawiany jako wąż. Wciska się w szczeliny. Odejścia księży nie rozpoczynają się od grzechu ciężkiego. To nie jest tak, że kapłan odchodzi od ołtarza i od razu idzie uprawiać seks, kraść czy ewentualnie zabić lokalnego biskupa. Nie! Zaczyna się od szczelin, w które wślizguje się wąż. Od tych niewinnych: „A po co?”. „Po co robić to, o co prosi proboszcz?”. To wytrych. Często słyszę: „Czy to już jest pod grzechem?”. Dziewczyny pytają o cielesne pieszczoty: „Co jeszcze można?”. Starajmy się żyć we wdzięczności za przełożonych. Zwycięstwem szatana jest to, że ten osad rozgoryczenia i narzekania staje się normą. Jaki lud, taki kapłan – mawiamy. Polacy na wszystko psioczą, to samo dotyka księży. Tymczasem to, że ktoś jest moim przełożonym, oznacza, że to wola samego Boga! To On mi go dał, to Jego pomysł na moje zbawienie.

Benedykt w Regule pisze: „Najprzedniejszym stopniem pokory jest bezzwłoczne posłuszeństwo. Osiągnęli je ci, którzy, gdy tylko przełożony wyda polecenie, nie zwlekają ani chwili z jego wykonaniem tak, jak gdyby sam Bóg rozkazywał”. Ojciec trochę zwleka czy już bezzwłocznie realizuje odgórne polecenia?

Czasem zwlekam. Gdy nauczę się reagować od razu, umrę. Bóg daje mi pożyć, bo wciąż czeka na nawrócenie grzesznika.

Posłuszny zawsze wygrywa?

Zawsze. Widać to po latach. Gdy trafiłem do Tyńca, panicznie bałem się dwóch rzeczy: proboszczowania i katechezy. Wiedziałem, że to dwie rzeczywistości długodystansowe. I w 1963 r. usłyszałem: „Proszę usiąść, bo po tym, co ojciec usłyszy, i tak ojciec usiądzie. Zostaje ojciec proboszczem”. A katechizacja? Uczyłem kilkadziesiąt lat. Niektórych od przedszkola do magisterki. Gdy kiedyś zawołał mnie opat i powiedział: „Zostaje ojciec przełożonym wspólnoty w Lubiniu”, powiedziałem: „Ale ja się nie nadaję!”. „A ja się nadaję?” – usłyszałem w odpowiedzi. (śmiech) Siłę posłuszeństwa pokazuje legenda. Benedykt nakazał Maurowi: „Pójdź, wyciągnij brata Placyda, który topi się w jeziorze”. I Maur ruszył… po falach. Wrócił do Benedykta i powiedział: „Święty ojciec mi nakazał, dlatego wydarzył się cud”. „Nie!” – usłyszał. „Cud wydarzył się dlatego, żeś posłuchał!” I tak zwalali jeden na drugiego… (śmiech)

 

GN 20/2014

Możesz również polubić…