Marcin Jakimowicz: Trzęsienie ziemi

Zdanie z dzisiejszej liturgii spowodowało, że spustoszona duchowo parafia w Baltimore zaczęła tętnić życiem.

 

Ks. Michael White i jego świecki przyjaciel Tom Corcoran trafili do parafii w Baltomore. Zastali wiecznie niezadowolonych konsumentów, którzy na ewangelizacyjne pomysły reagowali histerią. Nic nie zapowiadało tego, że uda im się przemienić pogrążoną w letargu parafię w tętniącą życiem wspólnotę wiary.

Zakasali rękawy i rozpoczęli reformy. Im bardziej się starali, tym… gorzej im to szło. Wiernych nie przybywało, a przychodzący na niedzielne Msze zachowywali się jak klienci kierujący się zasadą „płacę (wprawdzie niewiele, ale zawsze coś rzucę na tacę), więc wymagam”.

– Młodzież nie znosiła katechezy i prawie niemożliwe było znalezienie tylu animatorów-wolontariuszy, ilu potrzebowaliśmy – wyliczali nowy proboszcz i jego świecki współpracownik – Formacja młodzieży nie istniała; nastolatkowie byli „wielkimi nieobecnymi” w parafii. Oprawa muzyczna wzbudzała reakcję typu: „Błagam, na miłość boską, przestań!”. Doświadczenie niedzielnych Mszy nosiło znamiona wymierania i depresji; nie uczestniczylibyśmy w nich, gdybyśmy tam nie pracowali. Ofiarność wiernych nie pozwalała opłacić rachunków. Parafia nie miała żadnych oszczędności – byliśmy biedną wspólnotą w bogatej okolicy. Teren parafii był zaniedbany i zarośnięty. Pracownicy wykonywali swe prace w kompletnym oddzieleniu od siebie. Jedynymi rzeczami, którym oddawali się z entuzjazmem, były plotki i lunch. Wszechobecne tablice ogłoszeń próbowały zająć uwagę parafian wszystkim: od zagubionych szczeniąt po ostatnie składki. Istniał też tygodniowy biuletyn parafialny, ale przyjęło się, że „nikt tego nie czyta”. Podstawową formą komunikacji było zażalenie. Powodem mogło być wszystko: od nie przeczytania intencji mszalnej po temperaturę w kościele.

Ks. Michael wraz z Tomem rozpoczęli od naprawy „czynników zewnętrznych”. Nie malowali wprawdzie trawy na zielono, ale dokładnie skosili zapuszczone trawniki, stworzyli stronę internetową parafii, solidnie wypucowali kościół. Z uśmiechem na ustach wyruszyli do parafian z ofertą „usług dla ludności”. „Zamieściliśmy w niej różne programy lojalnościowe: bankiety, wycieczki autokarowe i wykłady. Odświeżyliśmy biuletyn i wydawaliśmy błyszczące sprawozdanie roczne. Efekt? To była strata czasu – przyznają brutalnie w książce „Odbudowana” – Im więcej dawaliśmy Krainie Pobożności, tym szybciej musieliśmy biec, by… pozostać w tym samym miejscu”.

Wspólnota nie zyskała nowych parafian, a ci, którzy siedzieli zabarykadowani w swych domach dalej nie przestąpili progu kościoła. – Co mamy zrobić, by nasza parafia zaczęła się rozwijać? – zastanawialiśmy się przez lata – To złe pytanie. My nie sprawimy, żeby zaczęła się rozwijać; od tego jest Bóg. Św. Paweł naucza, to Bóg jest Panem wzrostu: „Ja siałem, Apollos podlewał, lecz Bóg dał wzrost. Otóż nic nie znaczy ten, który sieje, ani ten, który podlewa, tylko Ten, który daje wzrost – Bóg” (1 Kor 3,6-7.9). Jeśli więc nie przynosimy owocu, czyż nie powinniśmy się zatrzymać i zastanowić, czy jesteśmy Mu naprawdę wierni?

Ks. Michael i Tom obrali nowy kierunek: skupili się na modlitwie, wspólnocie, dziesięcinie, formacji, posłudze i ewangelizacji. Przestali się „spinać”, zaczęli czekać, aż Bóg „sam da wzrost”. Efekt? Liczba praktykujących wiernych w tygodniu wzrosła niemal trzykrotnie (z 1400 do ponad 4000). To cztery tysiące parafian zaangażowanych w konkretne posługi. Aktywnych członków wspólnoty, nie biernych konsumentów.

Możesz również polubić…