Szymon Babuchowski: Męczennicy z Pariacoto

Indianie przy ich grobowcach prosili Boga o pomoc, nazywając ich Męczennikami Miłości. Już wkrótce będziemy mieli nowych błogosławionych – polskich franciszkanów, którzy zginęli w Peru z rąk terrorystów Świetlistego Szlaku.

 

Surowe andyjskie masywy, niemal całkowicie pozbawione roślinności, a pod nimi niewielka miejscowość z domkami przypominającymi baraki. Przy centralnym placu wieża kościoła, a tuż obok świątyni – dwie tablice upamiętniające polskich męczenników. Franciszkanie konwentualni o. Zbigniew Strzałkowski i o. Michał Tomaszek zginęli za wiarę w peruwiańskim Pariacoto z rąk terrorystów Świetlistego Szlaku 9 sierpnia 1991 r. Papież Franciszek właśnie wyraził zgodę na ich beatyfikację.

Chcemy kapłana

– Pamiętam, jak wyjeżdżał na misje. Był pełen nadziei i ciekawości tego, co go tam spotka. Bardzo się cieszył, powtarzał, że to spełnienie woli Bożej – wspominał o. Tomaszka w 20. rocznicę jego śmierci o. Jarosław Zachariasz, prowincjał franciszkanów. Parafia, do której trafili polscy zakonnicy, okazała się bardzo rozległa. Składa się z 73 wiosek rozsianych na powierzchni odpowiadającej mniej więcej polskim Tatrom razem z Podhalem. Niektóre z tych wiosek położone są na znacznych wysokościach i można do nich dotrzeć tylko piechotą lub na koniu.

Do najdalszych – jedzie się konno całą dobę, więc kapłan zjawia się tam średnio raz w roku. A przed przybyciem Polaków nie było go na terenie parafii wcale – nabożeństwa prowadziły siostry zakonne. „Teraz chcemy kapłana, bo kapłan podnosi i pokazuje nam Pana Jezusa” – mówili mieszkańcy Pariacoto. Misjonarze docierali więc z chlebem – eucharystycznym i powszednim – dokąd tylko mogli, równocześnie tworząc szkołę dla katechistów, którzy mogliby w soboty i niedziele gromadzić ludzi wokół słowa Bożego nawet w najdalszych zakątkach parafii. Nie było to jedyne zadanie, jakie czekało na franciszkanów. W tym czasie w Peru panowały susza i epidemia cholery, misjonarze musieli więc zająć się działalnością charytatywną. Z miejscową Caritas prowadzili programy żywnościowe, koordynowali budowę instalacji wodnej, kanalizacji, dróg, uruchomili agregat prądotwórczy. Sprowadzili lekarzy i pielęgniarki, by uczyli Indian, jak ustrzec się cholery. Organizowali leki i transportowali chorych do szpitala.

Różaniec zamiast tańca

W służbę chorym zaangażował się zwłaszcza o. Zbigniew Strzałkowski, pochodzący z Zawady koło Tarnowa. – W Peru chory często skazany był na leczenie ziołami czy innymi tradycyjnymi sposobami – wspomina w swoich kazaniach o. Jarosław Wysoczański, który był przełożonym zakonników w klasztorze w Pariacoto. – Zbyszek, o czym dowiadywałem się później, służył w ukryciu wielu z nich. Nigdy nie zapomnę, jak po jego śmierci jeden z Indian mówił do mnie ze łzami w oczach: „Proszę ojca, on mi uratował nogę, która była cała w gangrenie. Ja przeżyłem, a jego dzisiaj nie ma wśród nas. Dlaczego?”. Z kolei pochodzący z Łękawicy na Żywiecczyźnie o. Michał Tomaszek chodził od domu do domu, organizując duszpasterstwo dzieci i młodzieży. – Musiał najpierw przekonać ich rodziców, którzy nigdy nie mieli na stałe kapłanów, że jest czymś ważnym tworzenie wspólnoty i spotykanie się, zwłaszcza w niedzielę na Eucharystii. Kiedy kończył swoje życie, kościół był pełen dzieci, z którymi wcześniej celebrował Eucharystię, którym czytał Biblię i które nauczył śpiewać – opowiada o. Wysoczański. Za to mieszkańcy bezskutecznie próbowali nauczyć o. Michała innych rzeczy: „Ciągle jestem »dziwakiem« w dobrym znaczeniu, bo alkohol nadal mi nie smakuje, papierosów nie palę i dochodzi problem peruwiański: nie tańczę. Tutejsi ludzie chcą mnie przekonać, że powinienem tańczyć, ale im wiele razy tłumaczyłem, że bez tego można się zbawić” – pisał w liście do rodziny. Zamiast tańca proponował Peruwiańczykom Różaniec.

Tak umierają lizusy

Ówczesny przełożony franciszkanów z Pariacoto, dziś pracujący w Rzymie jako sekretarz generalny ds. animacji misyjnej, podkreśla, że zakonnicy, wyjeżdżając z komunistycznej Polski pod koniec lat 80. ub. wieku, nie mogli wziąć niczego ze sobą do Peru. Indianie szybko ich ubóstwo zauważyli i zaczęli dzielić się wszystkim, co mieli. Tak tworzyła się wspólnota. Nie było to w smak terrorystom ze Świetlistego Szlaku (Sendero Luminoso), maoistowskiej partyzantki działającej na terenie Peru. Ta istniejąca od późnych lat 60. organizacja była zlepkiem różnych lewicowych urojeń. Czerpała z dorobku Mariátegui, Marksa, Lenina i Mao Tse-tunga, stawiając sobie za cel zastąpienie „burżuazyjnych” instytucji peruwiańskich chłopskimi rządami rewolucyjno-komunistycznymi. Chciała tego dokonać na drodze zbrojnej. Dlatego w 1980 r. członkowie ugrupowania pod wodzą Abimaela Guzmána wywołali w kraju krwawy konflikt, w którym przez dwanaście lat uczestniczyli jako główny przeciwnik rządu. W tym czasie organizowali ataki na infrastrukturę krajową, policję, wojsko, ale także na cywilów, których zastraszali. W rezultacie „wojny ludowej” śmierć poniosło blisko 70 tys. Peruwiańczyków, a kraj pogrążył się w ogromnym kryzysie. Nic więc dziwnego, że Guzmána nazywano odtąd Pol Potem Andów. Członkowie Sendero Luminoso starali się podporządkować sobie ludność, tak by była gotowa do wywołania wielkiej rewolucji, która miała ogarnąć najpierw Peru, potem Amerykę Południową, a na końcu cały świat. Natomiast o. Zbigniew i o. Michał swoją działalnością duszpasterską i charytatywną „usypiali świadomość rewolucyjną”. Właśnie posługując się takim oskarżeniem, zbrodniarze z Sendero Luminoso otoczyli klasztor, związali ojców i wywieźli samochodami za miasteczko. Tam zabili ich dwoma strzałami w tył głowy. Przy ich ciałach zostawili informację: „Tak umierają lizusy imperializmu. Niech żyje Ludowe Wojsko Partyzanckie”. O. Zbigniew miał wówczas 33 lata, o. Michał – 31.

Dwa słońca Peru

Ojca Jarosława Wysoczańskiego informacja o śmierci współbraci zastała w Polsce, gdzie przebywał ze względu na ślub siostry. To był czas Światowych Dni Młodzieży i wizyty Jana Pawła II w ojczyźnie. Podczas krótkiego spotkania w Krakowie przełożony klasztoru w Pariacoto przekazał papieżowi wiadomości na temat tego tragicznego zdarzenia. – Abimael Guzmán, uderzając w tych symbolicznych Polaków, tak naprawdę uderzył w papieża, który cztery lata wcześniej krzyczał w Peru: „Nie zabijajcie się nawzajem! W imię Boże, proszę was, niech nie będzie bratobójczej wojny!” – twierdzi o. Wysoczański. Szczątki obu misjonarzy spo- częły w kościele w Pariacoto, gdzie pięć lat później rozpoczął się ich proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym. Pogrzeb zakonników był wielką manifestacją mieszkańców całej okolicy przeciwko terrorystom.

Rząd Peru uhonorował pośmiertnie polskich franciszkanów, przyznając im już w sierpniu 1991 r. najwyższe odznaczenie państwowe – Wielki Oficerski Order „El Sol del Peru” (Słońce Peru). Obydwaj ojcowie od początku cieszyli się też żywym kultem miejscowych Indian. Polscy franciszkanie nazywani są przez nich Męczennikami Miłości. Ojciec Zbigniew uważany jest za patrona chorych, a ojciec Michał – za patrona dzieci. Do dziś codziennie na ich grobach są składane świeże kwiaty i modli się przy nich grupka ludzi, prosząc Boga o pomoc i błogosławieństwo. Pamięć o zakonnikach jest więc ciągle żywa, choć nie ma charakteru masowego. – Wiele osób, które znały ojców, już w Pariacoto nie mieszka – wyjaśnia w rozmowie z GN o. Jacek Lisowski, przebywający obecnie w tamtejszej misji. – Nasze miasteczko jest „tranzytowe”, to znaczy: ludzie z wyższych partii gór schodzą do Pariacoto, zatrzymują się na kilka lat i „emigrują” dalej, na wybrzeże. Wszyscy młodzi po skończeniu średniej szkoły wyjeżdżają do miast.

Na szlaku koki

Tym jednak, którzy znali zakonników, zapadli oni głęboko w pamięć: – Wczoraj po wieczornej Eucharystii dwie starsze kobiety spontanicznie dzieliły się tym, jacy byli męczennicy – opowiada o. Lisowski. – Mówiły, że o. Michał był bliski i ciepły w relacjach, szybko zdobywał zaufanie ludzi, z którymi przebywał. Zbigniew natomiast przeszywał wzrokiem. Miał w spojrzeniu coś takiego, że osoba, która się z nim spotykała, patrząc w jego oczy, widziała jakby siebie w zwierciadle. Jego wzrok docierał do wnętrza i był jakby głosem sumienia. A co ze Świetlistym Szlakiem? Oficjalnie nie ma go już w okolicach Pariacoto. – Zbrojne oddziały przeniosły się na tereny, gdzie uprawia się kokę, zajęły się handlem narkotykami – mówi o. Jacek. – To daje im ogromne zyski, a pieniądze nie lubią ideologii – wolą stabilizację kontrolowaną i spokój, który pomnaża nielegalne fortuny. Oczywiście wokół nas żyje mnóstwo ludzi, którzy współpracowali z senderystami, więc, tak jak w Polsce ekskomuniści, wpływają na procesy społeczne i polityczne. Czujemy się jednak w miarę bezpiecznie. Zabójcy zakonników żyją wśród nas i nie zostali schwytani. Ludzie wiedzą, kim byli, ale nam nie powiedzą. Tutaj to stara zasada: nie wychylać się, bo może ci się coś przytrafić. Jako zakon nie staraliśmy się o pojmanie, ukaranie, denuncjowanie sprawców. Ich sumienie też „pracuje” i pewnie nie jest im łatwo. Wolimy być postrzegani jako posłannicy pokoju i dobra, przebaczający i szukający pojednania. Przywódca Świetlistego Szlaku Abimael Guzmán został w 1992 r. schwytany przez peruwiańską policję i skazany przez sąd wojskowy na dożywocie. W więzieniu wyznał, że po śmierci polskich kapłanów natrafił na mur, którego nie mógł przebić. I spytał sam siebie: „Czy to była Ewangelia?”.

 

Możesz również polubić…