Remigiusz Recław SJ: Uczucia to nie ty

Uczucia są. Ani dobre, ani złe – po prostu są i mają na nas wpływ. Nie zmienimy tego, dlatego warto uczyć się z nimi współpracować. Nie spychać ich, uważając za nieważne, ale też nie robić z nich bożka, podporządkowując im swoje decyzje.

 

Naszym zadaniem jest poznać swoje uczucia i nazwać je – po to, by z nimi współpracować, a nawet sterować nimi. Można to porównać do prowadzenia łodzi – sternik sprawia, że łódź płynie tam, dokąd on chce, ale też czasami wiatr jest tak silny, że człowiek musi odpuścić, a dopiero później manewrować. Podobnie jest z naszymi uczuciami – możemy nimi kierować, ale czasami, gdy są zbyt intensywne, musimy przeczekać zbyt silny wiatr, zdobyć się na cierpliwość wobec tych uczuć, by potem naprowadzić je znowu na dobrą drogę.

 

Przeczekać sztorm

Zdarzają się sytuacje, gdy ster jest bezradny. Dotyczy to np. agresji, obrony czy popędu. Wtedy warto rozpoznać swoje uczucia, a nie mając siły nimi kierować – dryfować, ale świadomie. Przeczekać, by w końcu poprowadzić je we właściwym kierunku. Nie pójść za nimi, ale pracować nad nimi. Taki trudny stan nie trwa długo, najintensywniejsze uczucia szybko mijają, więc nie ma potrzeby panikować. Przykład z życia: mężatka zakochuje się w koledze z pracy i nie może przestać o nim myśleć. Nie ma co wykonywać gwałtownych ruchów, roztrząsać tematu i natychmiast przyznawać się przed mężem. Tylko przeczekać. Bo nie jesteśmy swoimi uczuciami – one się pojawiają i mijają. Natomiast to, kim jesteśmy, pokazują decyzje, jakie podejmujemy. Mężatce może się przydarzyć zakochanie w innym mężczyźnie, ale to nie znaczy, że ona ma pójść za tym uczuciem. Dobrym wyjściem w tej sytuacji będzie działanie odwrotne– jeszcze większa troska o męża, spędzanie z nim więcej czasu i absolutne minimum kontaktu z kolegą w pracy. Inny przykład: wybrano nowego lidera wspólnoty, który bardzo nam się nie podoba. Co możemy zrobić? Nazwać swoje uczucie i modlić się, aby Pan Bóg je przemienił. Nie zaczniemy od razu lubić lidera, ale, co ważne – nie będziemy sączyć jadu ani rozpowiadać, jaki to on jest beznadziejny.

 

Siadanie na petardzie

Jeżeli tłamsimy swoje uczucia, to wcześniej czy później one wybuchną. Niezależnie od sytuacji – jeśli nagromadzi się ich zbyt dużo, to wystrzelą podczas Wigilii, na nartach, bo wyciąg jest nieodpowiedni, przed wyjściem z domu, bo krawat źle zawiązany… Sytuacja nie jest tu istotna – gdy uczucia są nieuporządkowane, mogą dać o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie. Nawet ktoś, kto wydaje się bardzo pobożny, może mieć chwile, gdy wrzeszczy i nad sobą nie panuje. To oznacza, że być może jest uporządkowany w swojej woli i w sercu, ale w sferze uczuć już nie. I gdy dzieci obserwują zachowanie rodzica, który się modli, a mimo to czasami wybucha – dochodzą do wniosku, że Bóg jest nie w porządku. O ile współmałżonek będzie bardziej wyrozumiały i usprawiedliwi takie zachowanie, o tyle dzieci nie są w stanie sobie tego wytłumaczyć. Dostrzegają maski, jakie rodzic zakłada. Osoba, która nie wsłuchuje się we własne uczucia, myśli: „Jestem wściekły, ale nie mogę tego okazać”. I rzeczywiście nie chodzi o to, żeby okazywać złość, ale zauważyć to uczucie i przyznać się przed sobą, że ono się pojawiło. To już w dużym stopniu rozwiązuje problem.

 

Na smyczy własnych uczuć

Przeciwieństwem tłamszenia uczuć jest ciągłe spuszczanie powietrza, czyli podążanie za swoimi uczuciami. Osoba, która tak postępuję, nie wybucha, jest miła i lubiana przez otoczenie. Ale nienawidzą jej jednostki, którym jej podążanie za uczuciami zrujnowało życie! Podążanie za uczuciami jest charakterystyczne dla egoistów myślących, że są pępkiem świata. Jeśli w danym momencie mają na coś ochotę – robią to. Często zapominają, że człowiek nie jest swoimi uczuciami, co znaczy, że one są w nim, ale on nie powinien im być służalczo posłuszny. A taka postawa jest dziś bardzo modna – nie chce ci się być z tą żoną, to ją zostaw; jesteś zmęczony dziećmi, to je oddaj, a jeśli masz ochotę na nie, to je weź. Rób, co chcesz! To jest bardzo wygodne, dramat pojawia się jednak wtedy, gdy przez egoizm niszczy się drugiego człowieka. Egoista staje wtedy przyparty do muru, bo widzi, że dana przyjemność już nie wystarcza i… nie daje mu przyjemności. Hamulcem w takich sytuacjach może być moralność, ale u egoisty ona też ma wybiórcze zastosowanie, np. jestem wierny tej kobiecie, z którą aktualnie jestem. A tak naprawdę: jestem wierny swoim aktualnym uczuciom.

 

Wybory czy uczucia?

Kiedyś rozmawiał ze mną pewien mężczyzna, który uważał, że nie kocha swojej żony. W ramach pokuty zaleciłem mu więc, by powiedział jej, że ją kocha. Miał z tym ogromny problem. Wydawało mu się, że to będzie nieszczere i udawane. Tylko wobec czego byłoby to nieszczere? No właśnie – wobec uczuć! A człowiek to nie uczucia. Gdyby tak było, nikt z nas nie mógłby składać ślubów, bylibyśmy jak chorągiewki na wietrze. Pytam więc tego mężczyznę: Troszczysz się o żonę? Chcesz dla niej dobrze? Jesteś jej wierny? Śpicie razem? Wyjeżdżacie razem na wakacje? Na wszystkie pytania usłyszałem odpowiedź: „Tak”. Co oznacza, że facet kocha żonę, ponieważ jego wybory o tym świadczą. Nie czuje tego w tym momencie, prawdopodobnie dlatego, że szuka w sobie emocji, które były wiele lat temu podczas zakochania. Ale ją kocha! Wracając do przykładu lidera, którego nie lubimy – gdy idziemy tam, dokąd prowadzą nas uczucia, postanawiamy wybrać się do tego człowieka i wygarnąć mu wszystko, co o nim myślimy. Tylko że to uczucie złości i niechęci jest naszym problemem, a nie jego. To, że mężatka zakochała się w koledze z pracy, jest jej problemem. Niemądre by było, gdyby powiedziała mu o tym, zapewniając jednocześnie, że próbuje sobie z tym poradzić. Kolega może być przyzwoity i nie wykorzysta tej sytuacji, ale może też okazać się nieuczciwy i pociągnie kobietę do zdrady – bo niepotrzebnie wygadała mu się ze swoich uczuć.

 

Zdrowa emocjonalność Odnowy

Kiedy poznajemy własne uczucia i stajemy z nimi przed Bogiem – uczymy się oceniać, za którymi z nich warto iść, bo prowadzą do czegoś dobrego, a nad którymi trzeba pracować, bo podążanie za nimi nie przyniesie niczego pozytywnego. Te trzy podejścia do uczuć (czyli hamowanie ich, współpraca z nimi lub całkowite pójście za tym, co podpowiadają) wyznaczają również kierunek naszej modlitwy. Szczególnie – charyzmatycznej, ponieważ ona wyjątkowo silnie angażuje uczucia. I to jest dobre, ponieważ im pełniej będziemy doświadczać modlitwy, tym silniej ona będzie na nas oddziaływała. Ktoś, kto chce nadmiernie kontrolować swoje uczucia – na spotkaniu modlitewnym hamuje się w spontanicznej modlitwie. Natomiast ten, kto robi bożka ze swoich uczuć, potraktuje spotkanie modlitewne jako okazję do „puszczenia lejców”. Może mu się nawet wydawać, że dobrze robi, bo cały oddaje się Bogu. Ale to nieprawda! Oddaje się swoim uczuciom i realizuje siebie, a nie słucha Boga. Dochodzi do ekstremum, czyli ekstazy uczuciowej. Ale jak jeden jest w transie modlitwy, tak inny jest w transie agresji czy zakochania –działają w nich te same mechanizmy, czyli hołdowanie własnym uczuciom. Warto podkreślić, że ludzie, którzy mają dysfunkcję w sferze uczuć, nie powinni angażować się w Odnowę. Chociaż ona im bardzo odpowiada, ponieważ jest zgodna z linią ich słabości. W rzeczywistości jednak – rozstraja ich i zaburza podjęte leczenie.

 

Jadąc lawiną emocji…

Są grupy modlitewne, które zachęcają do tego, aby nie kontrolować emocji. Później, niestety, ma to przełożenie na codzienne życie, w którym też ma się ochotę „puścić lejce”. I dopóki uczucia nie ciągną w złym kierunku, to taka postawa się sprawdza. Pewne jest jednak, że w końcu zaczną nas sprowadzać na manowce, i jeśli wtedy, podobnie jak na modlitwie, „puści się lejce”, to można się bardzo pogubić. Gdy na modlitwie z łatwością wchodzi się w trans radości, to z taką samą łatwością wejdzie się w trans smutku. A w życiu – w trans zakochania, po czym nienawiści. To nie znaczy, że nie mamy się cieszyć lub smucić. Dobrze wyjaśnia to św. Paweł zalecając, by ci, którzy mają żony, tak żyli, jakby ich nie mieli; ci, którzy płaczą – jakby nie płakali, a ci, którzy się radują – jakby się nie radowali (por. 1Kor 7,29-31). Umiar jest cnotą! Mówi o tym również św. Ignacy, radząc, by nie wchodzić za mocno ani w pocieszenie duchowe, ani w strapienie. Ten, kto dodaje gazu w pocieszeniu – bardzo łatwo pogrąży się w strapieniu. Zadaniem prowadzącego spotkanie modlitewne jest więc tonowanie emocji, bo gdy podkręcamy je, przestajemy słuchać Boga. Nie chodzi o ich tłumienie, ale kierunkowanie na głębię – by w modlitwie nie pozostawać na powierzchni, ale dążyć do głębszego spotkania z Bogiem. Radość podczas spotkania ma czemuś służyć, a nie tylko być okazją do wyhasania się. Jeżeli ktoś chodzi na spotkania tylko dlatego, że jest fajnie, i niecierpliwie odlicza dni do kolejnego spotkania – prawdopodobnie na co dzień nie podejmuje pracy nad sobą. A spotkanie modlitewne ma być tylko (i aż) pomocą w stawaniu się Bożym człowiekiem. Jednak takim się staję dopiero gdy zapieram się całego siebie. Całego! Łącznie z uczuciami – nie wypierając się ich, ale podporządkowując je Bogu.

 

Szum z Nieba nr 126/2014

 

Możesz również polubić…