Franciszek i słowa wzięte prosto z życia

Papież często odchodzi od napisanego tekstu i mówi tak od serca, spontanicznie. Trudno go wtedy nie słuchać. Przyciąga autentyzm. Nie teoretyzuje. Jego nauczyło życie. Nauczył go Bóg, bo nie uciekał od życia tych, do których został posłany – pisze Jacek Siepsiak SJ
 
Pewien argentyński jezuita Guillermo Ortiz, jako dziennikarz jeżdżący obecnie za papieżem po Meksyku, opowiada o swojej znajomości z Bergoglio. Już gdy chciał wstąpić do jezuitów, rozmawiał z nim, wtedy prowincjałem w Argentynie. Potem jako nowicjusz miał go za przełożonego i opiekuna duchowego. A następnie po latach mieszkali w jednej wspólnocie, na tym samym piętrze.
 
Guillermo twierdzi, że 80 procent z tego, co mówi Franciszek, to owoc jego osobistego doświadczenia. On po prostu to przeżył, on rzeczywiście jest bardzo maryjny, wrażliwy na wiarę prostego ludu, jak dał temu wyraz przed wizerunkiem Madonny z Guadalupe. Papież jest przekonany, że tradycja Kościoła opiera się też na słuchaniu wiary ludu, a tę wiarę wyraża Maryja i Jej przesłanie, takie jak w Guadalupe.
 
Pewnie dlatego wzywał wczoraj duchowieństwo do prostoty, do wsłuchiwania się, do nielekceważenia tego, co pokorne, jak zwykła modlitwa "Ojcze nasz". Ale też do nieulegania rezygnacji, by stawanie wobec nędzy ludzkiej nie zniechęcało, lecz mobilizowało. Papież przywołał świadectwo "kogoś, kto bardzo ukochał to miejsce, kogoś, kto stał się synem tej ziemi. Kogoś, kto potrafił powiedzieć o samym sobie: «Oderwano mnie od nauczania i postawiono u steru kapłaństwa ze względu na moje grzechy. Mnie, bezużytecznego i całkowicie nieprzywykłego do sprawowania tak wielkiego zadania; mnie, który nie umiał kierować łodzią, mnie wybrano pierwszym biskupem Michoacán» (Vasco Vásquez de Quiroga, Carta pastoral, 1554).
 
– Wraz z wami chcę – kontynuował Franciszek – wspomnieć tego ewangelizatora, znanego także jako «Tato Vasco» – jako «Hiszpan, który stał się Indianinem»". Rzeczywistość, w jakiej żyli Indianie P'urhépecha, opisani przezeń jako «sprzedani, nękani i włóczący się po rynkach, zbierający resztki wyrzucane na ziemię», zamiast skusić go do obojętności, poruszyła jego wiarą i jego życiem, poruszyła jego współczucie i pobudziła go do realizacji różnych propozycji, które były «oddechem» w obliczu tej rzeczywistości tak bardzo paraliżującej i niesprawiedliwej. Ból z powodu cierpienia jego braci stał się modlitwą, a modlitwa stałą się odpowiedzią. Zyskało mu to wśród Indian przydomek «Tato Vasco», co w języku purepechas oznacza: tato. Ojciec, tato, abba….
 
Ortiz wspomina, jak pewnego razu do ich domu oddalonego jakieś 60 km od Buenos Aires, w ubogiej miejscowości, przyszła kobieta i poprosiła o coś do okrycia się. Bergoglio tłumaczył jej, że nie mają już koców do rozdania. Wtedy ona powiedział: "To daj mi swój". Wówczas on dał jej swój koc. A zadziwionym klerykom powiedział, że od niej nauczył się, iż nie tyle trzeba dzielić się tym, co nam zbywa, ale tym, co jest nasze.
 
Bywało u nich chłodno i głodno. Brakowało pieniędzy. Dlatego Bergoglio postanowił, że będą hodować zwierzęta. Sam też pomagał je czyścić i karmić. Mieli chlewik i oborę. Gdy przychodził czas na karmienie zwierząt, potrafił to robić nieraz bez przerywania rozmowy duchowej z adeptami życia zakonnego. Uczyli się prostego życia ludzi, którzy mieszkali wokół nich. Potem mięsa było tyle, że aż "im uszami wychodziło". Lecz i byli "delikatniuścy", którzy narzekali na tę pracę.
 
Guillermo kiedyś przypadkowo "nakrył" przyszłego papieża, jak na kolanach czyścił ich wspólną łazienkę. Nie zapomni tego, bo to było już, gdy Franciszek był starszy i uznany. Do tego robił to tak, by nikt nie widział.
 
Takie doświadczenia pozwalają później, jak np. wczoraj, mówić do młodzieży o prawdziwym bogactwie. Franciszek podkreślił, że młodych nie tyle nazywa nadzieją, co bogactwem. Dlaczego? Bo nie można żyć nadzieją, jeśli wcześniej nie zdołało się docenić samego siebie, jeśli człowiek nie "odczuwa", że własne życie, ręce, własna historia mają wartość. Zagrożeniem jest tutaj poczucie zepchnięcia na margines, "bycia nikim".
 
To docenienie siebie pozwala na pokorny styl życia. Taki, jakiego doświadczył Franciszek. Mam poczucie własnej wartości, więc nie uciekam w "budowanie" go na posiadaniu, np. wypasionej bryki. Powstaje ułuda szczęścia, "gdy młody człowiek przebiera się w najmodniejsze stroje, marki, gdy zyskuje prestiż i znaczenie dlatego, że ma pieniądze i musi je mieć, aby kupić wszystko, nawet miłość innych…". To oczywiście jest pożywka dla wyzyskiwaczy, "kupujących" młodych ludzi do swych gangów.
 
Papież często odchodzi od napisanego tekstu i mówi tak od serca, spontanicznie. Trudno go wtedy nie słuchać. Przyciąga autentyzm. Nie teoretyzuje. Jego nauczyło życie. Nauczył go Bóg, bo nie uciekał od życia tych, do których został posłany.
 
A jak trzeba, to Franciszek i spontanicznie upomni. Wczoraj chciał się przywitać z młodym niepełnosprawnym człowiekiem, ale tłum mu w tym przeszkadzał, więc zawołał do powstrzymujących go: "No, ale nie bądźcie egoistami!".

Źródło: http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,2326,franciszek-i-slowa-wziete-prosto-z-zycia.html

Możesz również polubić…