Nieść miłość i nadzieję tam, gdzie jej brak

Bóg stwarzając mnie, dał mi pewną misję – „Nieść nadzieję”. Kiedyś byłam chora na raka, a dzięki uzdrowieniu Bóg zrodził we mnie nadzieję i wiarę w to, że On naprawdę żyje. O leczeniu na onkologii mogę powiedzieć, że były to praktyki w Szkole Miłości Jezusa, a zarazem przygotowanie do pracy z chorymi na raka i ich rodzinami. Dziś pracuję w hospicjum, gdzie często okazuje się, że dzięki obecności wolontariusza, lekarza, pielęgniarki – wraca nadzieja.

 

 

Wielu ludzi jest bardzo samotnych, pozostawionych samym sobie z poczuciem, że nie są nikomu potrzebni. Hospicjum to też życie, tylko może bardziej świadome. W wielu przypadkach uczestniczyłam w pojednaniu w rodzinie, co nie było możliwe przez całe życie, a dokonało się dopiero w obliczu śmierci.

 

Jestem w ręku Boga

Kilka lat temu prowadziłam z moją wspólnotą Rekolekcje Ewangelizacyjne Odnowy, zwane REO. Ponieważ miałam doświadczenie choroby, zostałam poproszona o wyjątkową posługę – bycie animatorem pacjentki z Oddziału Medycyny Paliatywnej. Z otwartym sercem zgodziłam się na to, ale warunkiem było, że… muszę ją przekonać. Zanim tam weszłam, modliłam się, by Duch Święty poprowadził tę rozmowę. Dorotka była zbuntowana – miała dość psychologów i nie chciała rozmawiać. Nasze pierwsze spotkanie zaczęłam od mojego świadectwa uzdrowienia z raka. Powiedziałam też, że Bóg sprawił, że nie boję się śmierci, a kiedyś panicznie się bałam. I to był klucz do jej serca. Zdecydowała, że ona też chce nie bać się śmierci. I zapytała, czy jej w tym pomogę. Rekolekcje trwały 9 tygodni i był to czas wchodzenia w relację z Dorotką. Często rozmawiałyśmy, zadawała wiele pytań. Na każdy dzień REO był przeznaczony jeden fragment Pisma Świętego – a ona czasami dzwoniła i pytała, czy może już z kolejnego dnia przeczytać, bo nie może wytrzymać. Na każde spotkanie była bardzo dobrze przygotowana. Pierwszym z ważniejszych momentów była modlitwa o uzdrowienie. Dorotka mówiła o wielu pragnieniach: dobrych relacji z mamą, pogodzenia się z bratem i babcią. Ale na tę modlitwę zaniosła prośbę, aby Pan usunął z jej serca strach przed śmiercią i aby nie bała się oddać Mu życia. Po modlitwie powiedziała, że dostała więcej, niż prosiła. Po pierwsze, gdy weszła do domu – brat sam przyszedł do jej pokoju (po dwóch tygodniach nieodzywania się!) i przeprosił ją, że jest porywczy, choć nie chce jej sprawiać przykrości. Poprosił, żeby mu wybaczyła i czasami ustąpiła. Mama stała się łagodna, a z babcią zaczęła odmawiać koronkę do Bożego Miłosierdzia! Za dwa tygodnie okazało się, że guz na wątrobie cofnął się o 50%, jednak w płucach nadal był. To, co się wydarzyło, spowodowało u Dorotki wielką nadzieję, wzbudziło wiarę i przestała się bać śmierci. Mówiła już nie o śmierci, ale o dniu spotkania z Jezusem. Była pogodna, nawet tydzień później brat zabrał ją na dyskotekę i razem przetańczyli całą noc. To był ich ostatni czas razem. W sobotę dostałam wiadomość od niej: „Wiolu, przepraszam, ale jutro nie będę mogła przyjść na modlitwę o wylanie Ducha Świętego. Jestem w szpitalu, nie mogę mówić, ledwo oddycham”. Wracałam szybko z Olsztyna i błagałam Boga, abym zdążyła. Gdy weszłam do sali, była jakby nieobecna. Odezwałam się: „Dorotko…” i nagle jej wzrok wrócił, a ona z wielkim wysiłkiem, ale radosnym głosem powiedziała: „Wiola, jestem w ręku Boga”. Łzy zaczęły mi kapać z oczu. Powiedziałam: „Dorotko, rekolekcje się kończą, a dziś jest taki ważny moment na nich. Czy chcesz, aby Jezus był Panem twojego życia?”. Nabrała powietrza i z wysiłkiem powiedziała: „TAK!”. Za chwilę wypowiedziała ostatnie słowa: „PIĆ” – i poczułam, że to pragnienie picia ze Źródła Wody Żywej. O 22.00 wpadłam do niej do szpitala, choć myślałam, że nikt mnie nie wpuści. Była już nieprzytomna, ale zdążyłam ją jeszcze pożegnać. Całowałam jej ręce obolałe i zasiniaczone, powiedziałam: „Do zobaczenia, śpij Aniołku. Kocham cię”. Dziś Dorotka już wie, co znaczą słowa piosenki: „Zaprowadź mnie tam, skąd powrotu nie ma, gdzie ustaje wiara, spełnia się nadzieja…” – bo sama tam już żyje.

 

Panie, co u Krzysia?

Druga historia łączy się z pierwszą, gdyż wydarzyła się w tym samym czasie. Zaprzyjaźniony ksiądz zachorował na raka. W dniu, gdy przyjechałam do niego do Olsztyna, nastąpił zator. Weszłam do niego i zobaczyłam księdza biskupa, który przyjechał z sakramentem chorych (lekarz powiedział, że jedynie cud może sprawić, żeby chory przeżył). Siedziałam i mówiłam do Krzysia, choć on nawet nie drgnął. We mnie była jednak wiara i przekonanie, że przeżyje i będzie świadectwem dla świata. Gdy wróciłam do domu, poprosiłam moją wspólnotę o modlitwę wstawienniczą za Krzysia. Powiedziałam, że modlę się o łaskę uzdrowienia, bo wiem na sto procent, że będzie żył. Podczas modlitwy dostaliśmy: 1) Słowo o wskrzeszeniu Łazarza, 2) obraz sali i człowieka leżącego pod prześcieradłem – nagle jakby prąd przeszedł przez całe jego ciało i człowiek ten wstaje, 3) obraz Maryi, która podaje mu ręce i on zaczyna chodzić, 4) odczucie ogromnej nadziei u jednej osoby (nigdy w życiu czegoś takiego nie czuła). Nie miałam wątpliwości – będzie żył, miałam glejt od Pana Boga! Szybko zadzwoniłam do jego mamy, aby się tym podzielić. Pani Lucynka, gdy to usłyszała, powiedziała, że daje jej to siłę i chęć do walki. Jednak szatan burzył potem jej pokój przez telefony znajomych z informacjami, że jej syn strasznie wygląda, że to już jest koniec. I znów się załamywała. Powiedziała jednak, że zawsze wtedy dzwoniłam, mówiąc: „Krzysio będzie żył. Jak Bóg obiecuje, to obietnic dotrzymuje”. W każdy weekend wyjeżdżałam do Olsztyna, by przejmować dyżur przy Krzysztofie. A jadąc do pracy, zadawałam pytania: „Panie, co u Krzysia?”. Któregoś dnia usłyszałam: „Dziś popłynie nowa krew”. Gdy zadzwoniłam wieczorem do osoby, która akurat przy nim była na dyżurze, powiedziała mi: „Dziś Krzyś miał przetaczaną krew”. WOW! Tak mijały tygodnie, a Krzyś powoli wracał do życia. Czasem i u mnie pojawiało się zwątpienie, więc pytałam: „Co u Krzysia?”. Kiedyś padła odpowiedź: „Dziś zrobi kilka kroków”. Wydawało się to absurdalne! Ale gdy zadzwoniłam, usłyszałam: „Nie uwierzysz! Krzyś zapytał ordynatora, kiedy będzie mógł chodzić. A on odpowiedział, że choćby i dziś. I zrobił z nim kilka kroków po sali!”. Nadzieja się spełniła, życie wróciło. Dziś ksiądz Krzysztof otwarcie mówi o cudzie w jego życiu. I że żyje dzięki wierze, nadziei i przyjaźni.

 

Porozmawiaj z nią o dniu jej odejścia

Kolejna historia dotyczy mojej przyjaciółki Karolci. Miała 23 lata, poznałam ją podczas mojej choroby. To była szalona, spontaniczna i bardzo intensywna przyjaźń. Kochałam tych ludzi z onkologii, byłam jedną z nich. Oni doskonale rozumieli, co czuję, i mogłam z nimi rozmawiać o swoich bolączkach. Pani doktor z onkologii mówiłam, że to mój drugi dom. A gdybym nie musiała brać tej chemii, to wręcz miałabym wakacje… Pielęgniarki śmiały się: „Wiola miała w sobie tyle siły i radości, że przechodząc przez oddział, nawet umarlaka by podniosła”. Obie z Karolcią szłyśmy „łeb w łeb”. Gdy ja już przestałam przyjeżdżać, spotykałyśmy się dalej. Jeździłam do niej 300 km, robiłam jej niespodzianki, np. byłam u niej na Sylwestra, żeby go spędzić przy jej łóżku. Któregoś dnia zadzwoniła do mnie jej mama i powiedziała, że są na onkologii w Warszawie. Karolcia jest w stanie ciężkim. Wsiadłam w samochód, a jadąc, usłyszałam w sercu: „Porozmawiaj z nią o dniu jej odejścia”. Mówiłam: „Duchu Święty, nie wiem, jak poprowadzić tę rozmowę. Pomóż!”. W szpitalu Karolcia ledwo na mnie patrzyła, ale chciała, abyśmy zostały same. Powiedziała wtedy: „Wiola kocham cię i dziękuję”. Odpowiedziałam, że też ją kocham, i zapytałam, czy jest świadoma, że to mogą być jej ostatnie dni. Powiedziała: „Dziękuję, że o tym ze mną rozmawiasz, bo każdy omija ten temat. A ja jestem tego świadoma. Byłam już u spowiedzi i na namaszczeniu. Wiolu, ty byłaś moim aniołem ziemskim, ja teraz będę twoim niebieskim”. Po rozmowie z nią poszłam do kaplicy i poprosiłam Boga o pół roku dla niej, żeby przeżyła jeszcze trochę dla swoich rodziców i brata. I Karolcia umarła dopiero pół roku później… Dziś pracuję w hospicjum i mam świadomość, że ta praca to dar. Kiedyś prosiłam Boga o to, bym mogła pomagać innym ludziom, abym niosła nadzieję i miłość tam, gdzie jej brak. A On dał mi taką możliwość.

http://www.odnowa.jezuici.pl/szum/ewangelizacja-mainmenu-56/formy-zorganizowane-mainmenu-48/923-praktyki

Możesz również polubić…