Nawrócony starszy syn

Synowie marnotrawni odpuszczają sobie i pozwalają sobie na wszystkie radości tego życia, nie bacząc na ich skutki. Nie przejmują się Bogiem. Synowie starsi – czyli dzisiaj arcygorliwi chrześcijanie, przejmują się Bogiem aż "za bardzo".

 

"Chrystus Jezus przyszedł na świat zbawić grzeszników, spośród których ja jestem pierwszy. Lecz dostąpiłem miłosierdzia po to, by we mnie pierwszym Jezus Chrystus pokazał całą wielkoduszność jako przykład dla tych, którzy w Niego wierzyć będą dla życia wiecznego". (1 Tm 1, 15-16)


"Moje dziecko, ty zawsze jesteś ze mną i wszystko, co moje, do ciebie należy". (Łk 15, 31)


Gdyby wszyscy starsi synowie w Kościele żyli tak, jak chce tego Jezus, mielibyśmy do czynienia z prawdziwą eksplozją ewangelizacyjną.


Nie należy potępiać starszych synów, tych dawnych i dzisiejszych faryzeuszów żyjących teraz we wspólnocie Kościoła. Nie należy ich ganić za gorliwość w przestrzeganiu przykazań i umiłowanie doktryny. Bo także w nich ukrywa się ogromny potencjał. Czekają jeszcze na światło z góry, by mogli dostrzec większy obraz i nabyli więcej pokory.


Uderza delikatność, z jaką ojciec w przypowieści traktuje nie tylko młodszego, marnotrawnego syna, ale także starszego. Próbuje go pozyskać. Czego oczekuje od starszego syna? Żeby tamten przestał się dąsać i wszedł na ucztę. Więcej, żeby jego syn stał się kimś na podobieństwo św. Pawła, który zamiast potępiania marnotrawnych synów, zacznie ich sprowadzać do domu ojca.


Zapomnieliśmy chyba, że to nie spośród synów marnotrawnych Jezus wybrał sobie apostoła do przecierania szlaków w ówczesnej Grecji i Cesarstwie Rzymskim. Wydawałoby się, że właśnie oni – poznawszy "dalekie kraje" – mogliby je łatwiej zdobywać dla Jezusa. Tymczasem Chrystus przeznaczył do tego zadania Wielkiego Inkwizytora judaizmu, oburzonego starszego brata z przypowieści, faryzeusza i syna faryzeuszów (Por. Dz 22, 20) który pisał o sobie, że w żarliwości dla judaizmu przewyższał wielu swoich rówieśników z jego narodu i był szczególnie wielkim zapaleńcem w zachowywaniu tradycji jego przodków ( Por. Ga 1, 14). Nie ukrywał też, że ta gorliwość o czystość doktryny skłoniła go do zgody na zabójstwo pierwszego diakona: "Kiedy przelewano krew Szczepana, Twego świadka, byłem przy tym i zgadzałem się, i pilnowałem szat jego zabójców" (Dz 22, 20). Działając w dobrej wierze, przyzwalał na przemoc.


Paweł wyznaje, że jego życie jest poniekąd objawieniem miłości Chrystusa, który kochał nie tylko celników i grzeszników, ale także faryzeuszów i uczonych w Piśmie. Podczas modlitwy dziękuje, że dostąpił miłosierdzia i wielkoduszności Pana. Może nie tyle chodzi o wielkoduszność, co o cierpliwość i wyrozumiałość. Greckie słowo "makrothymia" – od "makros" – "długi"  i "thymos"  – "siła życiowa, uczucia, gniew", wskazuje raczej na dobrowolne znoszenie czegoś nieprzyjemnego, powstrzymanie się od szybkiego karania, nie oddawanie złem za zło. Paweł uważa więc, że Bóg znosił jego złe postępowanie z cierpliwością, aby któregoś dnia wydobyć z niego to, co najlepsze.


Ludzki grzech ma różne oblicza. Synowie marnotrawni odpuszczają sobie i pozwalają sobie na wszystkie radości tego życia, nie bacząc na ich skutki. Nie przejmują się Bogiem. Synowie starsi – czyli dzisiaj arcygorliwi chrześcijanie, przejmują się Bogiem aż "za bardzo", a dokładniej, hołdują własnemu wyobrażeniu Boga, broniąc Go przed całym światem, złem i wszelkimi "nieczystymi" w Kościele. I też błądzą. Jezus dostrzega potencjał w jednych, i w drugich. Ale żeby mogli się rozwijać najpierw muszą zostać uwolnieni od ślepoty. Jedni od ślepoty przyjemności, drudzy od ślepoty fałszywej gorliwości i braku względu na słabość ludzką.


Sęk w tym, że Paweł nie zaplanował swojego nawrócenia. Faryzeusz tak łatwo nie zmienia zdania, bo przekonany jest o nadrzędnej słuszności swego myślenia i postępowania. Wszak na innych patrzy z góry. I to nie Szaweł nagle zdecydował, że wejdzie na ucztę z ojcem i marnotrawnymi. Wcale się tam nie pchał. Fałszywa gorliwość i przekonania równie silnie trzymają człowieka na uwięzi, zwłaszcza kiedy wydaje mu się, że jest czysty i bez skazy, co wszelkie uzależnienia i złe nawyki. To Jezus nagle zaszedł mu drogę. Poraziło go światło. Paweł oślepł na trzy dni. Stracił to, na czym polegał. Te trzy dni były potrzebne do zmiany jego patrzenia. Żeby pozyskać Pawła, potrzebny był wstrząs. Same słowa nie wystarczyły. To by wyjaśniało, dlaczego Jezus tak ostro krytykował faryzeuszów, aby ich pozyskać.


I co się stało na skutek tej boskiej interwencji? Rzecz niebywała.


Ten, który wyróżniał się w zachowywaniu tradycji, który tępił zażarcie "niebezpieczną" sektę Jezusa , który sztywno trzymał się Prawa, nagle stał się najbardziej elastycznym z apostołów. Poszedł tam, gdzie żaden z nich iść nie chciał: do pogan, do filozofów, do poetów, do prostytytek korynckich. Choć w Atenach "burzył się wewnętrznie na widok miasta pełnego bożków" (Dz 17, 16), potrafił docenić to, co dobre w ich kulturze. Faryzeusz natomiast separuje się od "szkodliwych" wpływów najpierw wśród swoich, nie mówiąc o obcych.  Gdy w Listrze Paweł zwraca się do Greków, mówi, że także w ich pogańskiej religii jedyny żywy Bóg działał i był obecny, bo zsyłał im deszcz z nieba i urodzajne lata, karmił ich i radością napełniał ich serca (Por Dz 14, 17). O dziwo, nagle widzi Boga działającego także wśród pogan, nie tylko w Izraelu. A przecież faryzeusz twierdził, że Bóg jedyny jest tylko nasz, w naszej grupie, w naszym narodzie, tylko my jesteśmy wybrani, reszta to "nieczyści".


Apostoł nie rozpoczyna swoich listów, jak przystało na porządnego starszego syna wypełniającego rozkazy ojca, od napomnień do zachowywania prawa czy moralności, ale najpierw wylicza dary, którymi obdarzeni zostali wierzący. Według niego, Bóg najpierw daje, a nie rozkazuje. Nie można też sobie niczego u Niego zaskarbić, lecz tylko przyjąć. Szaweł przez sporą część swego życia głosił, że zbawiamy się przez uczynki, a tu nagle w swoich listach powtarza, że Bóg jest we wszystkim pierwszy, że nie mamy żadnych zasług. Wszystko mu się poprzestawiało.


W III wieku żył sobie człowiek o imieniu Nowacjan. Jako prezbiter Kościoła Rzymskiego napisał świetny traktat "O Trójcy Świętej". Do niczego nie można się w tym tekście przyczepić. Trudno dostrzec tu jakąkolwiek herezję. Miał doskonałe wyczucie doktryny. Każdy jednak ma swoją piętę Achillesa, która może okazać się źródłem pokory lub pychy. Gdy Kościół musiał uporać się z trudną sprawą tzw. upadłych (lapsi), którzy odstąpili od wiary za prześladowania Decjusza, a potem prosili, aby na nowo przyjąć ich do wspólnoty. Nowacjan uznał, że Kościół nie ma prawa przyjmować cudzołożników, morderców i tych, którzy wyparli się wiary. Może się tylko za nich modlić.


Papież Korneliusz, razem ze św. Cyprianem z Kartaginy, skłonili się do innego rozwiązania. Euzebiusz w "Historii kościelnej" pisze, że synod Kościoła ogłosił, że braci, "którzy upadli wskutek zbiegu okoliczności, należy leczyć i przywracać do zdrowia lekarstwem pokuty". Nowacjan okazał się nieprzejednany i uznał rozstrzygnięcie papieża Korneliusza za szkodliwe. Wyświęcony podstępem na biskupa, założył własną wspólnotę "katarów" czyli "czystych" – prawdziwych i wiernych chrześcijan. Swoją drogą, to ciekawe, że człowiek może sam uznać się za czystego, a więc także tego, który wierzy, że nie ugiąłby się (skoro inni to zrobili) pod groźbą prześladowań i nie porzucił wiary. Jaką pychę trzeba mieć w swoim sercu? W kwestii doktryny nie można mu niczego zarzucić, a jednak pobłądził na skutek braku miłosierdzia i własnej pychy.


Ciekawe, Paweł spotykając Zmartwychwstałego, zobaczył w sobie "pierwszego z grzeszników", a Nowacjan, broniąc doktryny i "dobra" Kościoła, ogłosił się ostatecznie "czystym" i sprawiedliwym, lepszym od tych, którzy upadli.


Co zrobić, aby starszy syn nie skończył tak jak Nowacjan, lecz jak św. Paweł? Jest tylko jedno rozwiązanie: trzeba spotkać prawdziwego Jezusa Zmartwychwstałego, który nie tylko wykłada prawdę, ale okazuje też miłosierdzie i cierpliwość, bo nie skupia się wyłącznie na grzechu. Tyle tylko, że to On zachodzi człowiekowi drogę, który wskutek tego doświadczenia odkrywa, że jest "pierwszym z grzeszników".


Piotr też przeszedł podobną drogę. Swoją pychę, ukrytą za szczerymi chęciami, poznał dopiero podczas upadku. Słowa Jezusa nie przekonały go. I tak "Nigdy i  na pewno nie wyprę się Ciebie" zmieniło się w pokorne wyznanie: "Panie, Ty wiesz, że Cię kocham". Dopiero na tej skale można dalej budować. W przeciwnym wypadku, pod pozorem wierności doktrynie, diabeł wyprowadzi w pole nawet najbardziej gorliwych obrońców czystości doktryny, wiary i Kościoła.

Dariusz Piórkowski SJ

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2879,nawrocony-starszy-syn.html

Możesz również polubić…